sobota, 15 lutego 2014

Barcelono, nadchodzimy!

Kiedy w drugiej połowie stycznia rozchorowałam się po raz pierwszy - jeszcze byłam spokojna. No dobra - Bieg Chomiczówki niestety przeszedł mi obok nosa . Ale do mojego prezentu świątecznego (świetny Mikołaj z mojego męża, prawda?), półmaratonu w Barcelonie jeszcze kupa czasu. Zdążę się wykurować i zapomnieć, że w ogóle chorowałam.
Gdy rozłożyłam się po raz drugi na początku lutego - zaczęło być groźnie. Ale jeszcze starałam się być w miarę wyluzowana: antybiotyk zadziała i raz, raz postawi mnie na nogi.
Niestety, ewidentnie nie doleczyłam się poprzednim razem, moje osobiste paciorkowce zdążyły się przegrupować, zająć z góry upatrzone pozycje i uodpornić na pierwszy antybiotyk. To już przestało być zabawne - umierałam z gorączką ponad 40 stopni i miałam bardzo realistyczne wizje siebie w szpitalu.
Szczęśliwie drugi antybiotyk podziałał - ale choroba wykręciła mnie jak cytrynkę, przeżuła i wypluła w charakterze flaczka.
Razem ze mną kolejno padały dzieci. Zdrowy ostał się tylko małżonek.
Dziewięć dni bez biegania, bez jakiekolwiek aktywności - bo po prostu nie miałam na nic ani siły ani ochoty.
Po raz pierwszy na truchtanie wyszłam przedwczoraj - i szybko stało się jasne, że mój bieg w Barcelonie będzie raczej biegiem krajoznawczym, a nie walką o wyśrubowane życiówki.
Cóż - nie tak miało być. Ale włosów nie zamierzam sobie rwać z głowy, bo tak na dobrą sprawę to...tylko bieg :)
Zamierzam cieszyć się wyjazdem, cieszyć się z tego, że doszedł do skutku - bo wisiał na włosku.
Dzieci wykurowane. Młodsze zostają pod opieką babci, najstarszy został dziś wyekspediowany na obóz judo.

Tak więc: Barcelono, nadchodzimy!



5 komentarzy:

  1. Ech super sprawa z tą Barceloną - powodzenia! Z choróbskami to zauważyłem że w miarę biegania odporność się podnosi więc za rok będzie lepiej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam taką nadzieję, choć obawiam się, że poprawę u mnie przyniesie pozbycie się migdalkow

      Usuń
  2. Właśnie jestem na podobnym etapie będąc chorą - też biorę już pod uwagę turystyczny bieg w Rotterdamie zamiast walki o PB - w końcu to tylko bieg i nie ma co rwać włosów z głowy :) się poprawi później. Ciesz się wyjazdem solo (znaczy bez trzech ogonków :-D), hiszpańskim winem, serami i paellą i widokami pięknego miasta w biegu. Udanego wyjazdu !!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do wina muszę antybiotyk skończyć. To już jutro, szczęśliwie:-) no właśnie: wynik się poprawi kiedy indziej. Już w hotelu, oglądamy Soczi po hiszpańsku:-P

      Usuń
  3. No i słusznie, zdrowie ważniejsze od życiówek. Miłego wyjazdu!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger