sobota, 26 kwietnia 2014

Deszczowa sobota

A więc mamy weekend. Plany mieliśmy taaaakie. Konkretnie chcieliśmy z całą rodzinką i znajomą myknąć w skałki.
Deszcz też miał plany na ten weekend, niestety.
Od samego rana wyglądałam przez okno. No bo skoro już zostaliśmy w domu, to może chociaż pobiegam...?
Im bardziej przez okno wyglądałam, tym bardziej padało. W końcu podjęłam męską decyzję. Idę. Nie ma złej pogody, są tylko słabe charaktery.
Tere- fere. Takie teksty to się dobrze wyszukuje na demotywatorach i podsyła znajomym. Inna sprawa - wprowadzić to hasło w czyn.
Oczywiście zdarzało już mi się biegać w deszczu. Ale do tej pory był to opad choć trochę przelotny. Dający nadzieję, że się skończy. Kuszący chwilką wytchnienia. Ten dzisiejszy był  inny: jednostajnie lejący bez sekundy przerwy.
Twardym trzeba być. Po co?
W normalnych okolicznościach przyrody pewnie bym sobie odpuściła. Ale 11-go maja jest maraton w Pradze. Na który to maraton jestem wraz z małżonkiem zapisana. Co prawda patyk w nodze mocno mi plany pokrzyżował - ale ja to ja. Tak łatwo się nie poddaję. Więc dumam, żeby jednak pobiec. Ale żeby to było realne, muszę po pierwsze biegać, żeby nie umrzeć w trakcie. A po drugie biegać dłuższe dystanse, żeby sprawdzić co ta moja noga od patyka na to.
I dlatego w dzień, w który normalni ludzie nie wyściubiają nosa z domu, ja wylazłam biegać.
I matka poszła w las. Czyli ja. I oczywiście zaliczyłam parę malutkich zagubień. Ale drogę do domu znalazłam - czego dowodem jest to, że piszę, więc się nie liczy :P
I był las. Zielony, pachnący. I szumiały krople wśród liści. I byłam tylko ja. Cały las miałam dla siebie.
Pach! Pach! Czułam jak majta się na boki mój kucyk. Kap, kap. Kapały kropelki z daszku czapki (Czapka z daszkiem to moim zdaniem podstawa na taką pogodę. Przynajmniej twarz zostaje sucha). I było magicznie.
W miarę przebiegniętych kilometrów coraz bardziej czułam jak namakam. Na początku starałam się omijać kałuże, ewentualnie wbiegać w te płytsze. Ale po paru razach, gdy niby płytkie kałuże okazywały się jeziorami bez dna - przestało mieć to sens. Fruuu! Zgarniałam butami wodę. Bach! Bach! Moje włosy już nie były zalotnym kucykiem. Stały się mokrym, smętnie zwisającym kucem ciężko majtającym się za moją głową. Rękawy od bluzy stały się cięższe od wody. Deszcz przybrał na sile.
Już nie zatrzymywałam się na robienie zdjęć. Zaczynałam powoli marzyć o ciepłym prysznicu, gorącej herbacie.
Już las został za mną. Czekam na zielone światło na skrzyżowaniu. Przejeżdżający samochód ochlapał mnie od stóp do głów. Phi! Bardziej mokra od tego nie będę. Już dawno osiągnęłam maksimum nasiąknięcia.
Jeszcze ostatnie metry przez park koło domu. Mijam sąsiadkę, która wyszła z psem. Razem wsiadamy do windy. Patrzy się na mnie z podziwem, a ja czuję, że zaczynam kapać. Kapie woda z czapki, ze smętnego kucyka, oddają nadmiar wody rękawy, buty wydają mlaskające dźwięki.

Mąż przewidując w jakim stanie wrócę, od razu rusza do robienia herbaty, a ja doprowadzam się do ładu i składu pod prysznicem.
Zrobiłam to! W totalnie niesprzyjającej pogodzie przebiegłam 20 km.








6 komentarzy:

  1. Hej, tez biegne w Pradze i tez planuje długie wybieganie w ten jakże piękny weekend. Liczę, ze jutro niebo bedzie łaskawsze a Kabaty nie stały sie kraina wielkich jezior-:). Tak trzymać!-:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jutro ICM przewiduje opad rozbijający skalę, więc całe szczęście, że poszłaś dzisiaj. Co innego nasiąknąć, a co innego zgubić buta w błocie;) Determinacji tylko gratulować !

    OdpowiedzUsuń
  3. W takim treningu "najlepszy" jest ten momen, kiedy jesteś już na tyle mokry/a, że deszcz właściwie przestaje ci przeszkadzać ;-) I proszę mi tu nie zasiewać wątpliwości a propos Pragi, bo już się na wspólną podróż nastawiłem :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten moment nastąpił dość szybko :)))
      Spoko - pojechać, pojadę. Zobaczy się czy wystartuję - ale na razie jestem dobrej myśli:)

      Usuń
  4. Świetna miejscówka do biegania, warto z takich korzystać, dodatkowo motywuje do biegu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Są takie treningi - z reguły te bardziej hardkorowe) które zostają w pamięci na długo. Ja też nie zapomnę swoich 16-tu 400-ek w ulewie po których wyglądałam dokładnie jak po wyjsciu spod prysznica. Ale Ty miałaś piękne okoliczności przyrody mimo deszczu:) Powodzen ia w Pradze - będę trzymać kciuki bo oczywiście startujesz nie ma to tamto :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger