wtorek, 30 czerwca 2015

Różowo mi!

Widzieliście kiedyś wielkie stado ubranych na różowo bab, które w tempie różnym pomykało dookoła Łazienek?
Jeśli nie widzieliście - to już nie zobaczycie, bo organizator Samsung Irena Women's Run za rok pewnie wymyśli inny kolor koszulek :) (w zeszłym roku były białe).
Wzięłam w tym biegu udział po raz drugi i pewnie za rok również się pojawię, bo to impreza będąca miłą odskocznią od tradycyjnych biegów ulicznych.  No dobra: formułę ma ciutkę schizofreniczną ;) Nie ważny jest czas, kobiety górą, piękno w każdym wymiarze. Ale oferujemy atestowaną trasę na 5 km. Nie ważne kto pierwszy a kto ostatni, liczy się zabawa. Ale oferujemy elektroniczny pomiar czasu i nagrody w kategoriach wiekowych. Ale przecież nie ściganie jest ważne, dlatego pomiar jest tylko wg czasu brutto. Tak więc, droga biegaczko, jeśli jednak zamarzy ci się trochę adrenaliny w kobiecym gronie na atestowanej trasie, a miałaś to nieszczęście pojawić się za późno i stoisz gdzieś na końcu dwutysięcznego tłumu innych pań, to zanim dotrzesz do linii startu parę ładnych minut doliczy Ci się do oficjalnego czasu ;)
Dobra - dość marudzenia.  Choć to co za chwilę napiszę zabrzmi zabawnie w zestawieniu z tym co napisałam wcześniej. Albowiem na bieg ledwo zdążyłam :) Ruszyliśmy na niego cała rodzinną brygadą i coś mi się we łbie pokiełbasiło i wsiedliśmy nie do tego autobusu. Szczęście, że autobus generalnie jechał w dobrą część Warszawy, ale po drodze musieliśmy się przesiadać.
Na stadion Agrykoli wpadliśmy na pół godziny przed startem, gdy ten już pustoszał, bo wszystkie uczestniczki ruszyły już w kierunku miejsca startu. Na szybko, szybko pod jakimś reklamowym balonem przebrałam się i pobiegłam za znikającym różowym tłumkiem.



Pamiętałam jak to wyglądało w zeszłym roku. Ponieważ nie jest to typowy bieg - więc nie ma żadnych stref czasowych, panie ustawiają się dowolnie. A ponieważ pierwszy kilometr biegnie jedną z alejek Parku Łazienkowskiego, w tłumie biegnie się mało komfortowo. Gdzieś tam poprzepychałam się trochę do przodu, aż nadziałam się na moją sąsiadkę z piętra (której sama zresztą powiedziałam o biegu), a niedaleko niej za barierkami stał mój małżonek z dzieciakami.

Piąteczka na szczęście

Wreszcie start. Boczkiem, boczkiem i slalomem skikałam sobie pomiędzy kobietkami. Skręt w ulicę Belwederską. Pamiętałam z zeszłego roku, że za chwilę zacznie się jedyny, za to solidny podbieg na trasie. W zeszłym roku dopingowałam inne panie, które przechodziły do marszu. Teraz było podobnie i sprawiało mi to dziką radochę - szczególnie, że panie po słowach zachęty i otuchy i zagrzewania do boju, zaczynały z powrotem truchtać. Usłyszałam i "dziękuję" i "tak jest, panie komendancie!" :)
No i biegłam sobie. Jak najszybciej potrafiłam. Robiło się coraz luźniej - więc było to łatwiejsze. Za to z nieba lał się żar i słonko wybierało siły. Gdzieś na trzecim kilometrze minęłam się z moją kibicującą rodziną. Tibor chcąc mi zrobić jak najlepsze zdjęcie, zaczął biec z boku, aż go jeden z pilnujących policjantów pogonił:)

Maaamaaaa!

Nie pisałam nigdy, że umiem lewitować?

No i leciałam tak sobie płuca wypluwając. Dobrze, że już cały czas z górki było. Wreszcie ostatni zakręt i meta. Na którą wpadłam jak się potem okazało jako 38 kobieta. Chwila dla uspokojenia oddechu, medal i ...widzę przed sobą Agatę Matejczuk. Agata zajęła pierwsze miejsce w kategorii KK na Biegu Rzeźnika. Rano rozmawiałam z mężem, że jakoś tak się stało, że drugim dziewczynom pogratulowałyśmy, a pierwszemu zespołowi nie i że szkoda. Oczywiście, że takiej okazji nie przegapiłam- podeszłam, zagadałam, pogratulowałam.
Potem powoli ruszyłam w kierunku stadionu, rozglądając się za rodziną. Nie zauważyłam ich - więc znalazłam wolny leżak i zaległam w pobliżu wejścia czekając aż się pojawią. Czekałam i obserwowałam sobie wchodzące uczestniczki. Jedne mniej, drugie bardziej zmęczone. Ale wszystkie zadowolone. Niektóre same, piszące smsy jak poszło, inne dzielące się wrażeniami z koleżankami. Starsze, młodsze, chude i te grubsze. Fajnie!
Wreszcie pojawia się moja zgraja
Po dekoracjach, losowaniu nagród od sponsorów, spóźnionym rozciąganiu, przerwie na watę cukrową, ruszamy do domu. Tym razem właściwym autobusem :)


zostałam odnaleziona:)

znajdź dziecko nr 2 :)

relaksik z sąsiadką


PS. Tak, udało mi się zrobić życiówkę:)

7 komentarzy:

  1. Przypomniałaś mi mój pierwszy samotny wyjazd do Warszawy. Pod Centralnym wsiadlem niby do dobrego autobusu (numer się zgadzał), tylko że w innym kierunku jechał :-/ Także na spotkanie spoźniłem się równą godzinę...
    Jednak trochę te nogi na Rzeźniku opliłaś ;-)

    Jak PS to PS. Gratuluję życiówki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja zaraz po przeprowadzce do Warszawy tez miałam kłopoty ze zrozumieniem rozkładów jazdy. Byłam przyzwyczajona do tych łódzkich. Co do nóg :właśnie dlatego biegłam Rzeźnika bez kompresji. Wyobraź sobie jakby wyglądała moja opalenizna. ..

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że impreza przednia :) Tak czytam i czytam relacje kobitek o tym biegu i myślę- i ja się pokuszę w przyszłym roku ..? :) Impreza brzmi zachęcająco :) Gratuluję życiówki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie! Na starcie padło pytanie kto startuje pierwszy raz w zawodach - las rąk.

      Usuń
  4. Super relacja! Dobrze wiedzieć, że w naszym kraju można spotkać aktywne mamy :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger