
Wiecie co to? Znaczy starzy wyjadacze na pewno wiedzą. Ja do niedawna miałam jakieś mgliste pojęcie, że to jakieś ćwiczenia są. I tyle.
Zdarzyła się okazja, żeby to sprawdzić na własnej skórze - a raczej na własnych mięśniach.
Wszystko zaczęło się od tego, że wygrałam na Facebooku wejściówkę na taki trening w ramach Boot Camp.
Wejściówki jeszcze nie wykorzystałam, bo znalazłam informację o organizowanych, właśnie przez Boot Camp, otwartych, darmowych zajęciach. Postanowiłam obwąchać "z czym to się je".
I tak 4 stycznia, razem z dziećmi nr 1 i 2 pojawiłam się na Polach Mokotowskich.
Było nas w sumie siedemnaście? Szesnaście? osób. Zajęcia prowadziła dwójka instruktorów: Piotr i Magda.
I zaczęło się. Truchty, podbiegi, podskoki, wykroki, wypady. Pompki. I znów pompki. I jeszcze więcej pompek. Przysiady, wyciskanie, uciekanie, schylanie. Wymachy, burpeesy, rozciąganie. Pojedynczo, w parach, grupowo (brzmi jak niezła perwersja, hi hi). Uff. Zmęczyłam się od samego wymieniania :P
Dziecko nr 1 się wciągnęło i wiele ćwiczeń próbowało robić razem z dorosłymi.
Generalnie świetnie spędziłam godzinę. Wieczorem poczułam pierwsze symptomy jak bardzo świetnie ;) A następnego dnia było już, ojej... A jak wyszłam pobiegać, przez pierwszy kilometr to już w ogóle było ojejej - generalnie można mi było mówić Pani Zakwas :)
Ale kurczę, fajnie było się tak poruszać - było na luzie, ze śmiechem, ale mięśnie poczuły, oj poczuły.
To był mój pierwszy, ale na pewno nie ostatni taki trening. Polecam!
Zdarzyła się okazja, żeby to sprawdzić na własnej skórze - a raczej na własnych mięśniach.
Wszystko zaczęło się od tego, że wygrałam na Facebooku wejściówkę na taki trening w ramach Boot Camp.
Wejściówki jeszcze nie wykorzystałam, bo znalazłam informację o organizowanych, właśnie przez Boot Camp, otwartych, darmowych zajęciach. Postanowiłam obwąchać "z czym to się je".
I tak 4 stycznia, razem z dziećmi nr 1 i 2 pojawiłam się na Polach Mokotowskich.
![]() |
Ponieważ byłam po raz pierwszy, żeby zorientować się gdzie są dokładnie zajęcia weszliśmy na pagórek. Dziecko nr 2 podchodziło trzykrotnie: za każdym razem tuż przed szczytem kładło piłkę na ziemi... |
Było nas w sumie siedemnaście? Szesnaście? osób. Zajęcia prowadziła dwójka instruktorów: Piotr i Magda.
I zaczęło się. Truchty, podbiegi, podskoki, wykroki, wypady. Pompki. I znów pompki. I jeszcze więcej pompek. Przysiady, wyciskanie, uciekanie, schylanie. Wymachy, burpeesy, rozciąganie. Pojedynczo, w parach, grupowo (brzmi jak niezła perwersja, hi hi). Uff. Zmęczyłam się od samego wymieniania :P
Dziecko nr 1 się wciągnęło i wiele ćwiczeń próbowało robić razem z dorosłymi.
Generalnie świetnie spędziłam godzinę. Wieczorem poczułam pierwsze symptomy jak bardzo świetnie ;) A następnego dnia było już, ojej... A jak wyszłam pobiegać, przez pierwszy kilometr to już w ogóle było ojejej - generalnie można mi było mówić Pani Zakwas :)
Ale kurczę, fajnie było się tak poruszać - było na luzie, ze śmiechem, ale mięśnie poczuły, oj poczuły.
To był mój pierwszy, ale na pewno nie ostatni taki trening. Polecam!
![]() |
Dziecko nr 1 na gałęzi. Dziecko nr 2 głową w dół trzymane przez matkę. Czyli przeze mnie. Jak widać wszyscy świetnie się bawili. fot. Piotr Tartanus
Widziałam w komentarzach, że zostało przyznane mi wyróżnienie przez Karolinę. Do tej pory myślałam, że wszelakie wyróżnienia to domena blogów rękodzielniczych - ale jak widać dotarły i tu.
Za wyróżnienie bardzo dziękuję, ale - podobnie jak to robię na swoim szydełkowym blogu - i tu będę trochę świnia i nie przekażę go dalej. Wyróżnienia są miłe, sympatyczne, doceniam - ale nie czuję się na siłach, żeby wynajdywać -naście innych blogów, żeby przekazać je dalej. Karolino - mam nadzieję, że się nie obrazisz? Na otarcie łez odpowiem na Twoje pytania:
|