sobota, 13 kwietnia 2013

O ambicji ;)

Wyszłam dziś rano pobiegać żeby rozruszać kości przed jutrzejszym biegiem. Poprzednio biegałam w poniedziałek, poza tym słonko tak radośnie od rana świeciło, że grzech nie wyjść.
Po raz pierwszy miałam na sobie krótkie getry i gołą głowę! Wiosna! Na górę asekuracyjnie na długi rękawek miałam założony krótki i było mi za ciepło - a to oznacza, że jutro na bank będę biec w koszulce z krótkim rękawem 
Wyszłam z zamiarem przebiegnięcia nie więcej niż 5 km. Na początku truchtało mi się dobrze. Po dwóch kółeczkach dookoła parku trzecie postanowiłam zrobić dłuższe, aż do ulicy i wrócić do domu. Na tym długim kółku jest taka długa prosta. Na innych blogach biegaczkowych często czytam, że takie odcinki są dla wielu ludzi problemem - że nudne, że najcięższe ze względu na monotonność. A ja na takich odcinkach się wyłączam. Zaczynam myśleć o różnych rzeczach i dystans nie wiadomo kiedy jest już za mną. To wyłączanie ma też drugą stronę: nieświadomie przyspieszam. Tak stało się i teraz. Gdy zegarek wybzyczał mi tempo 5.05, uznałam, że chyba z lekka przegięłam. Za moment mój organizm doszedł do takiego samego wniosku, bo nagle zaczęłam odczuwać nieodpartą chęć zatrzymania się. Próbowałam to zignorować, ale wtedy moje wewnętrzne ja zatakowało kolką. No dobra - kolka to dobry pretekst, żeby stanąć;). Stanęłam, powyginałam się - kolka przeszła, ruszyłam dalej. Ale za chwilę znów zaczęłam toczyć wewnętrzną walkę o zatrzymanie się. 
Walkę przegrałam.
Na początku moje ego porzucało się trochę: cooooo???? Ja nie przebiegnę w ciągu pięciu kilometrów???? Jaaaaaa? No way! (Swoją drogą jeszcze parę miesięcy temu przebiegnięcie 5 km to było dla mnie mistrzostwo świata i taaaki dystans).Ale za chwilę przeprowadziłam błyskawiczny proces myślowy: zarzynać się w trupa mam  jutro, nie dziś. Dziś wyszłam tylko dla rozruszania mięśni i dla nacieszenia się słonkiem. Skoro mój organizm twierdzi, że nie ma ochoty biegać w ciągu, tylko ma kaprys przerywać bieg marszem - to widocznie tak ma być.
Kopnęłam moje ego mocno w dupę i ostatni kilometr po prostu przemarszobiegłam.
Bieganie czasem uczy pokory ;)

1 komentarz:

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger