piątek, 26 września 2014

Wpis dupomaryniowy :)

Właśnie do mnie zaczęło docierać, że coraz większymi krokami zbliża się maraton w Budapeszcie. Maraton, na który jestem zapisana.
Oczywiście pierwotnie plany były taaaakie. Rzeczywistość je mocno zweryfikowała. Tak więc w Budapeszcie nie nastawiam się na bicie życiówki, ale raczej, żeby cały dystans pokonać biegiem. Bardzo bym nie chciała powtórki z Pragi, gdzie miałam wątpliwą przyjemność poznać się ze słynną maratońską ścianą.
Nie będzie tu opisów nie wiadomo jakich treningów. Starałam się biegać tak często jak się dało. A z tym "dało się" bywało różnie, bardzo różnie ;)

Ostatnio zebrałam się do kupy i zarządziłam prawdziwe wybieganie. Wyszło 24 kilometry - więc dystans całkiem spory. Na siedemnastym kilometrze miałam kryzys, a potem...a potem to mogłabym tak biec i biec jeszcze trochę. Zawróciłam do domu, bo po pierwsze zrobiłam się głodna (wyszłam rano na czczo spakowawszy żele energetyczne do saszetki), a po drugie trzeba było się ogarnąć przed dżamprezą rodzinną: moje dzieci nr 2 i 3 świętowały urodziny-odpowiednio szóste i czwarte).
Moje nogi jednak odczuły dystans- dzień przerwy, a we wtorek wieczorem, zostawiwszy męża w trakcie wieczornego ogarniania dzieciarni, wyszłam na 10 km. O mamusiu, jak mi się świetnie biegło! Aż na FB się pochwaliłam. Nogi nie bolały, biegło mi się lekko, łatwo, ach!
A potem dostałam ataku śmiechu: po powrocie do domu zastałam męża śpiącego w łóżku średniaka, a dzieci zamiast spać, napadły mnie od progu prosząc o szarlotkę (szarlotkę wyjęłam z pieca tuż przed wyjściem z domu).

Środa - jak tylko nic mi nie wypadnie pędzę na Boot Camp. Cóż.. nie sądziłam, że tym razem poznam tak uroczy oksymoron jak "leżenie w burpeesach" oraz, że będę odpoczywać w planku. Ba! Nie będę mogła doczekać się tego odpoczynku... Jednym słowem: zostałam przeczołgana koncertowo, o czym w dalszym ciągu przypominają mi zakwasy w rożnych dziwnych miejscach.

Wczoraj żadne bieganie nie wyszło, bo postanowił zaatakować jakiś wirus pokarmowy. Wirus był na tyle łaskawy, że nie musiałam mieć dylematów czy najpierw siadać czy nachylać się - wystarczyło same siadanie ;) Był na tyle łaskawy, że otumaniwszy go z lekka nifuroksazydem,  zwlokłam się do miasta pozałatwiać różne sprawy oraz zakupić motywujące buty maratońskie.
No i mam teraz takie leciuchne żółto- różowe cuda, które mam zamiar jutro wypróbować (mam nadzieję, że żołądek już mi pozwoli).
Jeszcze głupia ja polazłam na obiad z mężem, który nieświadomy moich kłopotów zamówił mi curry. Nawet to curry doniosłam w sobie do domu, ale chwilę potem potrawa wybrała wolność.
Nie róbcie tego nigdy - nie jedzcie ostrych potraw w przypadku takich kłopotów. Bez wnikania w szczegóły: doznania są jedyne w swoim rodzaju :P

W ten weekend wstępnie planowaliśmy wypad w dwójkę w góry. Powiem szczerze: po całym tygodniu wstawania o szóstej rano, po ostatnich ekscesach żołądka, na samą myśl, że mam wstać o drugiej w nocy, żeby na ósmą rano dojechać na miejsce, robiło mi się słabo. Szczęśliwie w drodze do sklepu na przedwyjazdowe zakupy, mój mąż oświadczył, że jemu też się nie chce :))


Przez Flying Shoes zostałam zaproszona do zabawy polegającej na przedstawieniu siedmiu faktów o sobie. Oczywiście powinnam nominować następne osoby.
Czasem biorę udział w takich zabawach - ale generalnie nie puszczam ich dalej (wyjątek zrobiłam dla krążącego ostatnio po FB wynajdywaniu trzech pozytywów. Uznałam, że Polacy to tak marudzący naród, że fajnie będzie jak siebie i parę osób wokół zmuszę do szukania radości).

To zaczynam:

1. Choć od paru ładnych lat mieszkam w stolicy to "z miasta Łodzi się pochodzi". Dlatego znam tak tajemnicze określenia jak "trambambula" czy "żulik".

2. Bardzo lubię niebieski kolor

3. W wolnych chwilach szydełkuję. Prowadzę drugiego bloga, na którego wrzucam moje dziergadełka

4. Jestem niedoszłym prawnikiem. Zabrakło mi pracy magisterskiej. Czy żałuję? Staram się nie żałować w życiu niczego. Nie wiem jak by się potoczyło moje życie, gdybym skończyła studia. Może nie miałabym moich dzieci? A tych nie zamieniłabym w życiu za żaden tytuł mgr.

5. Chciałabym kiedyś zobaczyć nad głową Krzyż Południa

6. Lubię robić zdjęcia.

7. Dałabym się pokroić za śliwki w czekoladzie ;)


Dziękuję za uwagę :)

2 komentarze:

  1. Ja dopiero niedawno dowiedziałam się, że żulik i trambambula to nie są ogólnopolskie słowa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślami Cię ściągnęłam :-) zastanawiałam się co u ciebie słychać.

      Usuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger