czwartek, 11 września 2014

Test wydolnościowy

Wszystko zaczęło się od tego, że na taki test zapisał się kolega mojego męża. Pokazał wyniki małżonkowi. I tak sobie mój T. siedział, dumał, cmokał, komentował to co wyszło kumplowi i z tego dumania i cmokania tyle wyszło, że oczywiście sam też się zapisał:)
Później było dumanie, cmokanie i komentowanie obustronne :)
 A potem T. zadał mi pytanie czy bym też nie chciała takich testów zrobić. Sama z siebie pewnie bym się nie zdecydowała - no ale jak wszyscy, to wszyscy :). Wtedy okazało się, że jestem już zapisana, a pytanie było czystą formalnością. Mam niecne podejrzenia, że entuzjazm mojego męża wynikał z chęci odkrycia czemu na dłuższych dystansach albo nie odbiegam szybkością od niego, albo wręcz jestem lepsza ;)

Wiedziałam mniej więcej jak to badanie będzie wyglądać: w masce niczym Top Gun będę biec na bieżni mechanicznej.
Bieżnia mechaniczna, taaaa... Raz miałam z nią do czynienia podczas wybierania Pierwszych Prawdziwych Butów do Biegania i całą obsługa sklepu miała ze mnie niezły ubaw. Mój mąż, który to widowisko  wówczas oglądał, zaproponował mi, żebym może przed tymi testami zapisała się do jakiegoś klubu fitness i trochę spróbowała na takiej bieżni poćwiczyć, żeby się nie zabić;) Nie ma to jak wiara w możliwości żony:)
I tak oto 24 lipca pojawiłam się u pana Szczepana Wiechy z firmy Sportslab.
Bez wcześniejszego treningu na bieżni ;). A bieżnia wyglądała...strasznie. Już widziałam oczami wyobraźni jak znów plączą mi się nogi aż w końcu z hukiem spadam z taśmy.
Miałam na tyle rozumu w głowie, że opowiedziałam panu o swoich wątpliwościach i przygodach. Zanim doszło do kluczowego testu, było kilka dobrych chwil na rozgrzewkę, która pozwoliła na oswojenie się z maszynerią. Doszliśmy do wniosku, że mam szansę przeżyć starcie z bieżnią.

Zostałam również zważona oraz zmierzono mi zawartość tłuszczu. Cóż... czarno na białym wyszło, że jest mnie trochę za dużo. Blisko 1/4 mojego ciała to tłuszcz. Z jednej strony mam bardzo dobre wytłumaczenie pod postacią trzech ciąż. (Pan Szczepan zrobił taaakie oczy, gdy powiedziałam, że mam trójkę dzieci :)) A jak jeszcze wezmę pod uwagę, że w każdej z tych ciąż tyłam zdrowo powyżej 20 kg, to moje 60 kilogramów z groszami przy wzroście 166 cm jest całkiem niezłym wynikiem. Subiektywnie.
Obiektywnie powinnam jakieś 5 kilo schuść. Nie jest to jakiś wydumany wynik, bo tyle ważyłam zanim zaczęłam dzieci rodzić.

A potem zaczął się test właściwy. Musiałam założyć maskę. Nie powiem, żeby mi się przez nią wygodnie oddychało - ale jakoś ten poziom tlenu i dwutlenku węgla trzeba mierzyć.
I ruszyła maszyna po szynach ospale... Najpierw powoli, tak, że właściwie po bieżni maszerowałam. Co dwie minuty prędkość była zwiększana. No i tak sobie tupałam, pamiętając, żeby się pod nogi nie patrzeć, bo to się może skończyć źle. Mózg nie przyswoi obrazu stania w miejscu i biegnięcia jednocześnie i rozmaślę się w końcu na  ścianie za mną (Tylko nie patrz w dół, tylko nie patrz w dół. Shreeek! Ja w dół patrzę!!!).
Szczęśliwie okazało się, że w miarę wzrostu prędkości drepcze mi się coraz płynniej. Jednym słowem - jak jest za wolno - na bieżni głupieję.
Przebierałam nogami, robiło się coraz ciężej. O ile na początku prowadzący głównie zerkał na komputer zainstalowany obok, na którym pojawiały się różne tajemnicze wykresy, tak pod koniec warował koło bieżni z ręką tuż przy guziku do wyłączania.
W którymś momencie zaczęło mi się kręcić w głowie. Myślę, że to było połączenie tej maski na twarzy plus zamkniętego okna w pokoju. Przestraszyłam się trochę, że zasłabnę. Pewnie jeszcze odrobinkę bym pociągnęła, ale rozsądek kazał mi podnieść rękę do góry, że dość. Trochę w sumie szkoda, że głowa mi się włączyła.
Skąd wiem, że jeszcze dałabym radę? Dociągnęłam do tętna 177. A to na pewno nie jest mój max - na zawodach dobijam do 180 z groszami.

Zejście z bieżni po takim teście jest zabawne, bo cały pokój pływa i człowiek łazi jak pijany królik.
Gdy doszłam do siebie, pan Szczepan pokrótce omówił co tam wyszło (w międzyczasie pojawił się też małżonek, który postanowił zrobić sobie jeszcze test na rowerze i był umówiony po mnie).
Z rzeczy interesujących mojego męża - czyli czemu na dystansach od maratonu w górę lepiej sobie radzę, wyszło, że jestem bardziej energooszczędna, najprościej rzecz ujmując. Mojego męża odcina klasycznie w okolicach 30 kilometra, a ja jestem w stanie jeszcze "pociągnąć ".
Podobno gdybym wzięła się za takie treningi very professional, powinnam 3:30 w maratonie złamać. Może kiedyś spróbuję. Na razie nie widzę siebie biegającej według planu, ale fajnie byłoby kiedyś sprawdzić, co byłabym w stanie zdziałać pod okiem trenera z prawdziwego zdarzenia.

Parę dni później na maila dostałam owe tajemnicze wykresiki, które wyświetlały się na komputerze i omówienie bardziej szczegółowe co z tego testu wynikło: jak moje tętno przekłada się na te wszystkie strefy tlenowe, beztlenowe, co z tego wynika, z jaką prędkością powinnam biegać w zależności od tego co chciałabym kształtować, jaki jest mój pułap tlenowy (dla ciekawskich wyszło 49,96 ml/kg/min, co podobno nie jest tragicznym wynikiem).
Wyszło na przykład, że w moim przypadku najwięcej tkanki tłuszczowej spalam przy tętnie poniżej 135. A to oznacza,że powinnam długie wybiegania robić między 6.00 a 7.00 min/km. Oczywiście moja pierwsza myśl była" rany, jak wolno!". I nawet raz spróbowałam tak pobiec zgodnie z zaleceniami. Cóż, okazało się, że wolne bieganie może być nie mniejszym wyzwaniem, niż bicie rekordów prędkości. Wystarczyło, że odpłynęłam gdzieś myślami, a już zegarek pokazywał średnie tempo z kilometra o wiele wyższe od założonego. Ale będę się starać :)

Przyznam się bez bicia, że od czasu tego testu nie miałam czasu, żeby uważniej się wgryźć w omówienie moich wyników i próby wplecenia w tą moją wolną amerykankę biegową sugestii pana Szczepana. Wakacje, wyjazdy, teraz urwanie głowy związane z początkiem roku szkolnego nie sprzyjały takim sprawom.
Ale spróbuję na miarę moich możliwości, chęci i czasu zastosować się do różnych wskazówek i zobaczyć jak to u mnie się sprawdza i czy daje efekty (nie powiem - wizja wagi przedciążowej jest kusząca :P).
Czy warto taki test zrobić? Osoby, które bieganie traktują poważnie - na pewno wyniosą z niego więcej. Dla mnie była to swego rodzaju ciekawostka, ale nie wykluczam, że jeszcze taki test powtórzę.


7 komentarzy:

  1. Ojtam, ojtam. Wcale nie trzeba pro-trenera, by niezłe wyniki robić..:)
    Dla mnie test też był ciekawostką - kluczową informacją w nim było dla mnie wyznaczenie progu AT, ponad którym się zakwaszam. Dzięki temu jestem w stanie pilnować się na niektórych treningach tak, by go nie przekraczać, co skutkuje brakiem zakwasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no tak, trójkołamaczu - miszczu jest tylko jeden :)

      Usuń
  2. Dużo zależy od podejścia do biegania. Jeśli biegasz wyłącznie dla zabawy, to robienie takich testów raczej mija się z celem. Są natomiast dobrym źródłem informacji jesli zamierzasz bawić się w bieganie na poważniej. Układać sobie plan i realizować jego założenia.

    Natomiast spalanie tłuszczu przy wolnym bieganiu to jeden z mitów, które pokutują w środowisku biegaczy. Sprawa wygląda tak, że wbrew pozorom więcej tłuszczu spalisz robiąc mocne treningi niż biegając wolno. Wynika to z tego, że choć procentowy udział spalanego tłuszczu jest niższy niż przy wolnym bieganiu, to ogólny wydatek energetyczny jest dużo większy. Znaczy to, że ten procent liczony jest ze znacznie wyższej liczby niż przy wolnym bieganiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błażej wydaje mi się, że nie masz racji, mówiąc, że spalanie tłuszczu przy wolnym bieganiu to mit. Przejrzyj sobie chociażby Skarżyńskiego ("Biegiem przez życie" str.121 "odchudzanie biegiem"). Tam fajnie i jasno wytłumaczył, dlaczego szybki bieg wcale nie daje dużo spalonego tłuszczu:)
      Co do sensu takiego badania...Skoro mam fantazję i pieniądze :P - to co komu przeszkadza, że sobie taki test zrobiłam? Sporo się jednak dowiedziałam (chociażby czemu mój mąż bijący mnie na głowę w dystansach do półmaratonu, na maratonie potrafił przybiec 20 minut po mnie, albo czemu ciągnęłam go za uszy przez drugą połowę MGS) i śmiem twierdzić, że te różne informacje przydadzą mi się, nawet jeśli nie będę biegać według super- hiper- mega- profesjonalnych planów:)

      Usuń
    2. Edit: mąż mnie uświadomił, że są dwie szkoły jeśli chodzi o wolne bieganie i spalanie tłuszczu;) Więc myślę, że najbezpieczniej będzie stwierdzić: chcesz schudnąć? Mniej jedz, dużo się ruszaj :)

      Usuń
    3. Ależ ja nie twierdzę, że biegając wolno nie spala się tłuszczu :) Jednak wiele osób biega tylko wolno "bo wtedy spalają najwięcej tłuszczu", co jak wyjaśniłem nie jest do końca prawdą. Tłuszcz spala się zarówno biegając szybko jak i wolno, i nie należy się sugerować procentowym udziałem, bo dotyczy on różnych liczb. Warto mieć tę świadomość :)

      Jeśli zaś chodzi o testy, to absolutnie nie oceniam tego, że je sobie zrobiłaś i nie zaglądam ci do portfela. Twierdzę jedynie, że osoba podchodząca do biegania ambitnie (plany, założenia itp.) wyniesie z takich testów więcej korzyści niż ktoś biegający dla czystego funu :)

      Usuń
  3. Błażej, to raczej oczywiste o tym korzystaniu z wyników ;) i zresztą Agnieszka sama to napisała. Też bym sobie zrobiła z ciekawości, jakbym miała taką okazję :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger