Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kontuzje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kontuzje. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 marca 2014

A jutro Półmaraton...

A jutro Półmaraton...
W przededniu jakiegoś popularnego biegu ulicznego, cały biegowo- netowy światek żyje tylko tym wydarzeniem. Blogi są pełne wspomnień z poprzednich edycji i aktualnych oczekiwań. Fejsbuk obfituje w focie odebranych numerów startowych. Ba, sama normalnie w tym uczestniczę i daję się ponieść przedbiegowemu rajzefiber.
Jutro startuje 9 Półmaraton Warszawski, ale teraz mam ochotę odhaczyć wszelkie biegowe funpage. Rany czy wszyscy muszą się tak tym podniecać?. Czy wszyscy myślą tylko o jednym i o niczym innym nie potrafią pisać?
;)
Mój nastrój oznacza tylko jedno: pomimo zapisania się, nie wezmę w nim udziału. I pomimo, że praktycznie wiem o tym od tygodnia - chwilami jest to stan potwornie wkurzający. I jeszcze ta wiosenna pogoda. I oczywiście biegacze na każdym kroku. A na błoniach Narodowego przygotowania w pełni (tak, poszłam odebrać pakiet startowy, żeby na otarcie łez mieć chociaż koszulkę na pamiątkę).
Tyle dobrego, że wreszcie wiem czemu zranienie z niedzieli nie chciało się goić, paprało się okrutnie, noga puchła i bolała. Po paru wycieczkach po chirurgach, napatoczeniu się na jednego partacza, wreszcie pogrzebano mi głębiej i z nogi wyciągnięto centymetrowy kawałek drewienka.
Czyli jednak moje pierwsze obawy okazały się słuszne. Ba, jak teraz gapię się na zdjęcie mojej nogi tuż po wypadku, widzę wyraźnie ten cholerny kawałek gałązki odznaczający się pod skórą.  Mam na dzieję, że teraz będzie już lepiej.
Ja odkładam swój numer na półeczkę tuż obok dziewiczego numerku z Biegu Chomiczówki (coś mi nie wychodzi bieganie dwa razy w tym samym miejscu - może to jakiś znak?), a wszystkim startującym życzę świetnej zabawy i życiówek (dokładnie w takiej kolejności ;). Dajcie czadu!



piątek, 8 marca 2013

walka z nogą ciąg dalszy

walka z nogą ciąg dalszy
Cóż - nie będę oryginalna. Lewa noga dalej pobolewa. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na sprawy przeciążeniowe. Przejrzałam swoje statystyki na Endomondo i... cóż, wcale się nie dziwię, że skończyło się tak jak skończyło:


W listopadzie zaczęłam biegać. dystans: 17 km z groszami. W grudniu wybiegałam już blisko 75 km. W styczniu ponad 90.  Jednym słowem sama prosiłam się o kontuzję, endorfinki oblepiły mi za bardzo zwoje mózgowe ;)
Drogi czytelniku/czytelniczko. Jeśli właśnie jesteś początkującym biegaczem, oprzyj się pokusie zbyt szybkiego zwiększania ilości treningów. Bo to może boleć.

Luty i marzec mijają mi na próbach leczenia kontuzji. Coś tam sobie pobiegnę (bo nowe buty, cudownie lekkie i samobiegające;) korcą- ale widać jak to wygląda:)
Zaprzyjaźniłam się z chłodzącym kompresem żelowym, ćwiczeniami wzmacniającymi (jak zobaczycie gdzieś wariatkę, która idzie na pietach - to pewnie będę ja) i rozciągającymi.
I odnowiłam znajomość z fizjoterapeutą. Wczoraj byłam na seansie: moje mięśnie w łydce zostały powygniatane na wszystkie strony. Ja zostałam powyginana i  porozciągana w każdą możliwą stronę. Oprócz tego odbyła próba ustawienia mi miednicy, albowiem wyszło, że mam ją z lekka zwichrowaną - co też mogło się przyczynić do moich kłopotów.
A i i znów świecę różową taśmą. tym razem z przodu nogi :)

Planowany półmaraton... wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie tym razem. Oprócz moich kłopotów mięśniowych doszedł inny: najzwyczajniej w świecie nie mamy z kim zostawić dzieciaków.

A na zakończenie pokażę Wam filmik, który wynalazł mój znajomy: o taka idea biegania - po prostu przed siebie, gdzie oczy poniosą bardzo do mnie przemawia. I te widoki!






Sarah Ridgway - Mountain runner from Polished Project on Vimeo.

środa, 20 lutego 2013

Różne moje przemyślenia. Okołobiegaczkowe.

Różne moje przemyślenia. Okołobiegaczkowe.
W sobotę, zaraz po kupnie butów, odziałam się w stosowną odzież i wyszłam wypróbować zakup. Było fajnie - tym fajniej, że to mój pierwszy bieg od dwóch tygodni. Ach, jak mi tego brakowało. I wychodzi na to, że brakować jeszcze będzie, albowiem po powrocie do domu dupa blada, że się tak wyrażę. Lewa noga, łydka od wewnętrzej strony wyraźnie dała mi znać, że jest.
Ponieważ ostatnio przegrzebuję net pod kątem moich dolegliwości, co to może być, i co z tym zrobić, wyszło mi, że mam za słabe nogi, o! (wersji poważniejszych typu zapalenie okostnej czy zmęczeniowe złamanie w ogóle do wiadomości nie przyjmuję)

A ma to znaczenie tym bardziej, że ląduję nie na pięcie, tylko właśnie na śródstopiu, co ładnie pokazuje filmik zrobiony mi w sklepie :


Po tej sobotniej próbie złapałam małego doła - bo jakże tak? Jak bieganie mi się spodobało, zapisałam się w kwietniu na bieg na 10 km (mój małżonek będzie wtedy biegł maraton), pod wpływem impulsu na półmaraton w marcu - a tu taki zonk?? I jeszcze co i rusz idąc do sklepu, czy po dzieciaki do szkoły/przedszkola nadziewam się na kogoś biegającego. Bu!

Dobrze, że chociaż dziecko nr 3 ma jakąś pociechę z moich nowych butów



Powyżalałam się mojemu biegającemu znajomemu, że jakże to, że jak, że półmaraton i w ogóle. Spytał się mnie czy nie za bardzo się przejmuję. Że najważniejszy jest fun, zabawa, własna przyjemność i że najwyżej nie wystartuję.
To samo powtórzył mi mój mąż - że nic się nie stanie przecież jak nie wystartuję.

Hm. Czyżby mieli rację i zaczęłam się za bardzo tym przejmować? Nie wiem.
Na pewno jeśli nie pobiegnę będzie mi żal wpłaconych pieniędzy w ramach wpisowego. A tak poza tym to.... mają rację. Nic się nie stanie jak nie wystartuję. Nie będzie ten półmaraton - będzie inny. Tym bardziej, że zaczynając biegać nie zamierzałam wkręcać się w zawody - i dalej nie zamierzam. Lubię biegać dla samego biegania. Dla tego fajnego zmęczenia, nie takiego całodziennego,  wynikającego z zajmowania się dzieciakami czy domem, ale takiego powstałego z aktywności fizycznej, z pokonywania własnego "niechcemisię".

I tego mi brakuje chwilowo. Bo to był taki czas tylko dla mnie. Kiedy mogłam skupić się tylko na sobie. A dom, dzieci, obiadki chwilowo nie były ważne. Była droga, moje nogi, bolące mięśnie, oddech. I wtedy nawet zima niestraszna - bo byłam ponad to wszystko. No i nie choruję - bo jednego kataru i jednego przeziębienia nie traktuję poważnie, szczególnie jak porównam poprzednie sezony i moje niekończące się kaszle, anginy, zapalenia zatok i pomniejsze syfy.

Więc zaakceptowałam swoją przerwę od biegania. Widocznie tak miało być - za dużo chciałam na raz, endorfinki odebrały mi rozsądek :)
Staram się wzmacniać łydki, rozciągać je. A żeby poczuć to miłe fizyczne zmęczenie, powypacałam się dziś ćwicząc z Ewą Chodakowską



I wiecie co? Cienka jestem ;)

piątek, 15 lutego 2013

Walentynki

Walentynki

Taping. Wiecie co to jest?.
Ja do niedawna nie wiedziałam. Znaczy  przy okazji oglądania różnorakich zawodów lekkoatletycznych owszem widziałam sportowców od stóp do głów pozalepianych różnokolorowymi taśmami - ale nie wiedziałam, że to się tak nazywa.
Od wczoraj też jestem pozalepiana.
Po udaniu się do fizjoterapeuty (poszłam w miejsce, gdzie chodzę z moimi chłopakami i z ich stopami. Powinnam dostawać jakieś zniżki rodzinne normalnie. Obsługa już kojarzy, że przyszła ta od trójki dzieci, tylko jeszcze im się dzieciaki mylą :)) i opowiedzeniu co mnie boli i w jakich okolicznościach to się  stało, zostałam poproszona o położenie się na stole. Następnie moje nogi zostały powyginane na wszystkie możliwe strony, pougniatane w różnych niebolesnych i bolesnych miejscach.
Zdaniem pana Jarka, który torturował moje kończyny, to rzeczywiście sprawy przeciążeniowe.
Podobno nawalił mięsień strzałkowy, rosnące mięśnie przestają się mieścić w powięzi czy jakoś tak, a poza tym mam strasznie napięte mięśnie trójgłowe łydki.
Na zakończenie moja lewa noga zyskała gustowną ozdobę:

(wybaczcie usmarowane przez dziecko nr 3 lustro. W tle nogi dziecka nr 1 układającego puzzle)

Podobno ma pomóc. A jak nie pomoże - mam się zgłosić na masaż - taki serio, serio. I że mam się przygotować, że będzie boleć.

Idąc za ciosem zapisałam siebie i męża w weekend na videoanalizę kroku biegowego. Pewnie skończy się to kupnem jakiegoś wery profeszional obuwia. Mam nadzieję, że to pomoże moim kończynom w przyszłości i nie łapię się własnie na jakiś potworny chwyt marketingowy.

Zaraz, zaraz. Przecież tytuł posta to "Walentynki". Już przechodzę do gwoździa programu.
Za nami 14 lutego - data, która u co poniektórych pewnie powoduje odruch wymiotny ;)
Mąż uknuł walentynkę biegową. Przeanalizował mapę okolicy, wydrukował interesujący go fragment, zaznaczył na mapie trasę i pobiegł :)





Fajnego mam chłopa, nie?

poniedziałek, 11 lutego 2013

Matka dalej nie biega

Matka dalej nie biega
Parę razy porobiłam delikatne próby czy noga dalej mi dokucza -  popodskakiwałam w miejscu: boli, kurczę.
W środę umówiłam się na wizytę u fizjoterapeuty na ogólny przegląd postawy i omówienie moich dolegliwości: mam nadzieję, że to coś banalnego.
Źle mi z tym, że nie biegam - choć to dopiero parę dni. Ciągnie mnie. Widzę ścieżki, po których truchtałam i wyobrażam sobie siebie. Słyszę w radio muzykę, którą puszczałam podczas biegania - i znów: wyobraźnia działa.
A 25 marca coraz bliżej...


Ale żeby nie był to taki pesymistyczny wpis - pochwalę się dzieckiem nr 1.
Na ferie pojechaliśmy z zamiarem sprawdzenia jak nasze dziecię, lat 6 i 7 miesięcy, odnajdzie się na nartach. 
Wiktor odnalazł się całkiem dobrze. 
Instruktor oddał go nam zadając standardowe pytanie osób mających z nim do czynienia po raz pierwszy: "czy on zawsze jest taki żywy?", ale oprócz tego był pozytywnie zdziwiony tempem nauki ;)
Pierwszego dnia rano uczył się jeździć i korzystał z najwolniejszego wyciągu orczykowego dla osób początkujących.
Po południu zażyczył sobie korzystania z orczyka szybszego i dłuższego
Drugiego dnia postanowił zjechać z normalnego stoku, nie z oślej łączki i bez problemu korzystał z wyciągu krzesełkowego.
Po południu odwalił numer unosząc w trakcie jazdy nartę do góry mówiąc "patrz, tatuś ja też potrafię jeździć na jednej narcie!"
Trzeciego dnia instruktor na normalnym stoku ćwiczył z nim skręcanie, a Wiktor wydawał dzikie okrzyki radości podskakując na muldach.


Stworzyliśmy potwora nartowego



środa, 6 lutego 2013

Miłe złego początki...;)

Miłe złego początki...;)
Ach, tu powinien być wpis dotyczący biegania.
Ale nie będzie.
Skarżyłam się na ból w okolicach piszczeli. Po ostatnim bieganiu myślałam  że będzie ok - ale nie jest. W czasie biegania nie czułam dyskomfortu, ale jakąś godzinę po powrocie do domu bolało nawet przy chodzeniu :(
Wrzuciłam w google'a hasło "mięśnie podudzi", wysupłałam zdjęcie i próbowałam zlokalizować mój problem




wyszedł mi mięsień płaszczkowaty łydki.

Znów skorzystałam z wyszukiwarki i naczytałam się o błędach początkujących, przeciążeniach, złym obuwiu, shin-splint i zapaleniach okostnej.

Jakie wnioski wyciągnęłam z lektury?
Że, chyba jednak przesadziłam z intensywnością biegania. W sumie regularnie biegam dopiero do listopada. I że za mało się rozciągam
I że jednak powinnam potuptać do sklepu dla biegaczy i w sposób profesjonalny dobrać sobie buty. Niby buty dedykowane do biegania mam, ale były kupowane w okresie, gdy moje truchtanie było raczej okazjonalne - i co tu dużo mówić - jednym z głównych kryteriów wyboru była cena ;). Wybierałam je oczywiście bez jakichkolwiek konsultacji.
Przede mną wyjazd z mężem i dzieciakami na ferie - na razie muszę dać swoim nogom odpocząć.
Oczywiście, złośliwie na każdym kroku nadziewam się na biegaczy ;)
Bo wiecie - ja naprawdę zamierzam przebiec ten półmaraton ;)
Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger