czwartek, 8 listopada 2018

Harpaganowe harce

Harpaganowe harce
Wiosną tego roku mój mąż dopiął wreszcie swego i udało mu się zdobyć tytuł Harpagana na trasie mieszanej (czyli 50 km pieszo i 100 km na rowerze). Nie pożegnaliśmy się jednak z tą imprezą, gdyż dziecię nr 1 zażyczyło sobie udziału na trasie rowerowej. Tibor z Wiktorem zapisali się więc na rowerową pięćdziesiątkę, a ja sobie pomyślałam, że może skorzystam z okazji i spróbuję pobawić się z mapą na czymś dłuższym niż dziesięciokilometrowy harpuś.
Ponieważ Harpagan wypadał zaledwie tydzień po Łemkowynie, myślałam o najkrótszej możliwej wersji, czyli 25 kilometrach. Ale mąż mój zaczął gderać, że bez sensu, że po co się rozdrabniać i tak jakoś mnie nakręcił, że zapisałam się na 50 km.

I nie chcecie wiedzieć co myślałam o tym pomyśle i moim rozumie, gdy umierałam na ostatnich dwudziestu kilometrach Łemko.
I nie chcecie wiedzieć co myślałam, gdy przez następne trzy dni chodziłam tak, że mogłabym bez problemu robić jako zombie w każdym horrorze. Źle myślałam ;)

Ale równo tydzień później, wczesnym i dość chłodnym rankiem, wytarabaniłam się z naszego autka zaparkowanego przed bazą usytuowana w szkole podstawowej w miejscowości Kwidzyn i poszłam odebrać swój numer startowy i czip. Ruszałam o 7.30 rano.
Byłam bardzo ciekawa jak mi pójdzie, jak bardzo będę się gubiła (bo, że będę, to było pewne) i czy jednak nie wyjdzie zmęczenie po poprzednich zawodach.

Na pięć minut przed startem zostały rozdane mapy. Zerknęłam na rozmieszczenie punktów i trochę jęknęłam. Trasa była bardzo rozciągnięta. Podejrzewałam, że zamysł był taki, żeby najpierw zebrać część punktów, potem zrobić w tył zwrot i zebrać pozostałe. Były one jednak w moim odczuciu tak rozstrzelone, że bałam się, że po prostu ominę któryś (zapamiętać: następnym razem zabrać ze sobą jakiś mazak do kreślenia na mapie). Wymyśliłam więc sobie, że postaram się zebrać wszystkie, na sam koniec zostawiając sobie punkt, który był dość mocno oddalony od mety, ale jednocześnie z tego miejsca można było się szybko wydostać z lasu na szosę, która prowadziła z powrotem do Kwidzyna. Owszem, może to nie był najbardziej optymalny wariant, ale na zmęczeniu i z kilkudziesięcioma kilometrami w nogach, odpadało mi nawigowanie. Musiałam po prostu dreptać przed siebie.
I tak zaczęłam swój plan realizować.
Jak mi szło? Pierwsze cztery punkty w sumie bez problemu. Był tłum ludzi (na trasę ruszyło 230 osób). Potem zaczęło robić się ciekawiej, rozmieszczenie punktów dawało różne możliwości i ludzie zaczęli się po lesie rozchodzić.



Nie będę omawiać całej trasy po kolei, wszystkich szesnastu punktów. Podsumuję tylko takie przemyślenia i spostrzeżenia debiutantki.
Przede wszystkim muszę sobie wbić do głowy, żeby bardziej zaufać sobie i uwierzyć we własne siły. Bo jak się skupiłam, wszystko sprawdziłam, to ta nawigacja szła mi całkiem, całkiem. Ale jak tylko następowało rozprężenie, albo bardziej szłam za ludźmi niż kontrolowałam mapę - to zaczynały się wtopy :)





Przeliczanie odległości na mapie i ich pilnowanie to podstawa. Zegarek biegowy bardzo się tu przydaje. Muszę jeszcze o końca ogarnąć zapamiętywanie do czego się właściwie liczy (tak, miałam akcje typu: "pamiętaj Aga, 42 kilometr i 250 metrów, 42 km i 250 metrów. 42... kurde, ale co tam miało być na tym 42 kilometrze?? Aaaa, miała odchodzić ścieżka z lewej strony!)
Drugą podstawą to kontrolowanie kierunku. Czy aby na pewno ta świetna droga, którą tak fantastycznie ci się biegnie idzie na zachód,  jak chciałaś...
W ogóle bieganie to osobna kwestia. Trzeba być czujnym. I na przykład zatrzymać się i zastanowić, że może te dwie osoby, które nagle wyleciały z lasu coś oznaczały (na przykład punkt), a nie lecieć dalej, bo taka fajna droga z górki...Ech, wracałam się z kilometr wtedy :)
Trzeba być również czujnym, gdy po podbiciu punktu trzeba wrócić kawałek tą samą drogą - i sprawdzić czy aby na pewno wracasz po własnych śladach czy może właśnie skręciłaś w jakąś dziwną drogę i za moment mocno się zdziwisz, że las ci się skończył.
Życie uratowały mi kilkukrotnie takie słupki z numerami oznaczające kwartały lasu. Sprawdzasz numerki na słupku, szukasz takich samych na mapie i dokładnie wiesz, gdzie jesteś. I oczywiście zdarzyło się, że po takim porównaniu okazało się, że jestem w innym miejscu niż myślałam.

Jak widać,  było różnie. Były punkty, na które trafiałam jak po sznurku, a były takie, gdzie szukałam, szukałam i szukałam. Cóż, po prostu nie mam wprawy i doświadczenia w samodzielnym nawigowaniu.



Ostatecznie moje błądzenia plus te nie do końca optymalne warianty, zaowocowały prawie 63 kilometrami w nogach (ała).
Zebranie wszystkich punktów zajęło mi 10 godzin z małym haczykiem. To wystarczyło na 35 miejsce open i 5 wśród kobiet, co bardzo mnie ucieszyło.  Nie nastawiałam się na nic. To miała być po prostu zabawa z mapą. Nie miałam pewności czy nie będę wcześniej schodzić z trasy, z powodu zmęczenia po Łemkowynie.



Jestem z siebie naprawdę dumna. Uważam, że jak na pierwszy raz nie poszło mi źle. Tym bardziej, że byłam chyba jedną z nielicznych kobiet, które trasę pokonywały same.

W tym samym czasie, gdy ja szlajałam się pieszo, męska reprezentacja rodziny zwiedzała okolicę na rowerach. Nawigatorem był syn (owszem, parę razy mąż coś tam podpowiedział, ale generalnie mapę dzierżył Wiktor) i zebrał sporo pochwał od innych uczestników.
Trasa poszła im bardzo sprawnie, dzięki czemu mogli sobie na matkę poczekać pięć godzin :)) (zapamiętać: wysyłając do męża smsa z informacją "właśnie szukam ostatniego punktu", dodać jeszcze, że ten punkt jest 12 kilometrów od bazy ;)








Generalnie wszyscy wróciliśmy zadowoleni, pogoda dopisała, las o tej porze roku był tak malowniczy, że nawet gubienie się tak bardzo nie wkurzało.
Czy zawitamy jeszcze na Harpaganie? Z pewnością, aczkolwiek niekoniecznie na wiosnę, bo ani termin, ani miejsce następnego rajdu nie do końca nam pasują.

Co teraz? Coż- mój mąż szykuje się do Biegu Niepodległości, a ja aktualnie roztrenowywuję się (choć szczerze mówiąc za moment jajko zniosę z nudów ;). Plany na przyszły rok powoli się krystalizują - i te biegowe i te nie biegowe. Ale o wszystkim będę informować w stosownym czasie.




Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger