niedziela, 20 listopada 2016

Drugi miesiąc

Drugi miesiąc
Życie z trójką dzieci wymaga czasami  wspinania się na wyżyny organizacji i planowania. Opracowywania planów A, planów B, planów C. Improwizacji i ...czasami odpuszczania.
Wydawało nam się, że osiągnęliśmy jakie - tako status quo. Nawet jeśli zdarzały się niespodzianki (a zdarzały) - były to przeszkody już jakby oswojone. Mieliśmy wypracowany mniej więcej plan działania, organizacji. Kto kiedy idzie biegać i takie tam.

I wtedy dołożyliśmy sobie następny element. Matyldę.

Z dzieckiem nr 4 mija nam właśnie drugi miesiąc. I na razie w dalszym ciągu jest to okres szalony, chaotyczny i absolutnie nieprzewidywalny. Teoretycznie przewinięte, nakarmione po korek i głęboko śpiące dziecko jest w stanie obudzić się z dzikim rykiem pięć minut po moim nieopatrznym samotnym wyjściu z domu. Bo wiecie - jako matka - polka wyjście do osiedlowego Rossmana traktuję aktualnie niemalże jako mega - balangę :)
Albo takie wyjście na bieganie.
No właśnie. Minęło 8 tygodni od pojawienia się małego Babiszona na świecie - i dostałam zielone światło na powrót do aktywności fizycznej.
Jak ono wygląda?
Cóż... Wiele osób wiedząc, że nie najlepiej znosiłam uziemienie w czasie ciąży, pocieszało mnie, że 2017 rok będzie mój.
Nic z tego, moi drodzy. Na razie potruchtałam cztery razy i już wiem. Ten rok będzie zdecydowanie Matyldy.
To ona tu jest Królową, Pępkiem Świata, Słońcem. Ona jest priorytetem i dopóki jest mała i na moim cycu - tak zostanie. I brutalnie to egzekwuje :))

Kiedy zaczynałam biegać cztery lata temu, miałam w domu sześciolatka, czterolatka i dwulatka. Mieszanka wybuchowa. Dawali popalić. Również dlatego, że starsza dwójka znosiła z przedszkola wszystkie możliwe bakterie i sprzedawała je mnie. Oni szczęśliwie byli w miarę zdrowi - ja non stop kolor chorowałam. Bieganie wtedy było próbą podreperowania odporności, ale i chwilami tylko dla mnie. Biegnąć mogłam oczyścić się po całym dniu, wyciszyć, pomyśleć. W miarę upływu czasu, wzrostu formy i wciągania się w biegowy świat, bieganie stało się dla mnie bardziej narzędziem treningowym.
Teraz znów wracam do początków.

Gdy większość dnia spędzam nosząc Matyldę. Usypiając Matyldę. Przewijając Matyldę. Siedząc ze śpiącą Matyldą na kanapie, bo odłożona do łóżeczka od razu płacze. Karmiąc Matyldę. Czasem tak bardzo karmiąc,że mamwrażenie, że mi biust wynicowało na lewo :) Gdy 90% dnia wygląda tak jak wyżej - możliwość wyjścia na bieganie jest dla mnie zbawieniem.
Nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo co z tym bieganiem. Na razie miałam cztery "treningi". Żaden nie przekroczył czterech i pół kilometra. Po pierwszym wyjściu zakwasy dostałam już tego samego dnia. A przetruchtałam bardzo powoli, z przechodzeniem do marszu,  zaledwie 3,5 km.
Nie ma mowy o dłuższych dystansach - bo po pierwsze na razie fizycznie nie dałabym rady (dziwnie się człowiek z tym czuje. Tu kilka maratonów na koncie, jakieś ultra - a tu nagle męczę się po przebiegnięciu trzech kilometrów). A po drugie - muszę być w takiej odległości od domu, żeby w wypadku telefonu być w stanie szybko wrócić i ratować Biednego i Opuszczonego Niemowlaczka ;) Na te cztery wyjścia tylko raz się zdarzyło, że po powrocie Matylda spała (za to wcześniej przez dwie godziny uniemożliwiała mi wyjście :)

Wracam do biegania po... najpierw liczyłam, że po pół roku przerwy. Ale zdałam sobie sprawę, że nieprawda. Owszem - do połowy ciąży biegałam. Ale przecież były to biegi na miarę mojego stanu. Czyli mało intensywne, wolne. Od czasów mojej wysokiej formy minęło o wiele więcej miesięcy. Plus dodatkowo zostało mi  parę pociążowych kilogramów. To wszystko do kupy zebrane sprawia, że w tej chwili jestem zwykła truchtaczką przebierającą nogami po osiedlowych uliczkach. Ale biorę z radością i to:)





środa, 9 listopada 2016

Tu Matylda :)

Tu Matylda :)
Cześć, to znów ja,  Matylda:)

Zmieniłam ksywę, wiecie? Już nie jestem Calineczka i Kieszonkowa Księżniczka. Mama woła teraz na mnie Pyza. A tata mówi, że mój drugi podbródek przegania ten pierwszy. Czy to ma coś wspólnego z bieganiem?



Dużo różnych ubrań zrobiło się na mnie za ciasnych i mama cieszy się, że jestem taką dużą dziewczynką. Niech mi tylko ktoś wytłumaczy, bo ja niemowlaczek jestem i wielu rzeczy nie wiem, czemu moja mama się nie cieszy, że sama nie mieści się w swoje rzeczy? Smutno wzdycha próbując wcisnąć się w jakieś spodnie. A przecież powinna być zadowolona,że jest taka duża jak ja.

Ostatnio byłyśmy razem na wizycie u takiej miłej pani. Podobno opiekowała się mamą, gdy siedziałam u niej w brzuchu. Mama usiłowała się dowiedzieć czy może zacząć biegać, ale okazało się, że jeszcze musi poczekać. I bardzo dobrze. Jeszcze gdzieś by mi uciekła! Na wszelki wypadek staram się być cały czas przy niej. Albo wołam, że jestem głodna, albo płaczę, że chcę na rączki. Jak mnie będzie cały czas trzymać na rękach, to nigdzie nie zniknie, nie?





Ale na spacery jej pozwalam. Miło się wtedy śpi w moim wózku, bo fajnie kołysze. Byle nie za długo. Bo ostatnio moja mama zaczyna trochę przesadzać. Już nie sprawia wrażenia jakby miała zamiar zasnąć ze zmęczenia. Czasem idzie ze mną tak szybko jakby ktoś ją gonił. I coraz dłuższe te spacery robi. Mówi, że pokazuje mi swoje biegowe ścieżki.



Ostatnio strasznie długo byłyśmy w jakimś lesie. Tak długo, że się zbuntowałam. Znudziło mi się to leżenie no i głodna się zrobiłam.
Po obżarciu się mleczkiem mamy (a mówię wam, że ma je naprawdę pyyyyszne) już nie chciałam wracać do wózka i wracałam na rękach mamy. Ale w sumie fajnie było. Może kiedyś pozwolę jej biegać.
To na razie, idę spać!





Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger