niedziela, 28 lutego 2021

Rok

Yeee! W roku 2020 popełniłam 4 (słownie: cztery) wpisy na blogu. A to oznacza, że tym wpisem mam już połowę roboty na ten rok za sobą :P

Normalnie pod koniec roku powinien pojawić się wpis podsumowujący cały sezon. W latach ubiegłych, w zależności od sytuacji była albo ściana płaczu, albo gwiazdy i pasy. A teraz ani nie było nad czym płakać, ani czym nadmuchiwać balonika zajebistości. Więc wpis się nie pojawił. Bo o czym miałam pisać? Po raz kolejny o tym, że wszystkie biegi, na które byłam zapisana, odwołano? Że miałam mega kryzys mentalno - biegowo- motywacyjny i samo ruszenie się na bieganie, jakiekolwiek, było dla mnie sukcesem? Bez sensu...

Skąd więc ten wpis? Za moment minie rok, odkąd w Polsce odczuliśmy pojawienie się nowego wirusa i ruszyły różne większe i mniejsze lockdowny, których końca na razie nie widać.

Rok temu o tej porze miałam za sobą fajny wyjazd na narty ze znajomymi. I w życiu nie przypuszczałam, że za rok tych nart nie będzie.


Tęsknię...


Za kilka dni minie rok, gdy dowiedziałam się, że Półmaraton w Gdyni został odwołany. Pierwszy z biegów, które się nie odbyły.

A zresztą: sami wiecie co było rok temu.


A co teraz? 

Hm... Wszystkie biegi z 2020 roku zostały przełożone na ten rok. Czy się odbędą - to inna sprawa. Właśnie rozkręca się trzecia fala covid. Czy nie zmiecie Biegów w Szczawnicy? Na Węgry - gdzie jesteśmy na maj zapisani na Hungary Ultra Trail - na razie nie da się wjechać. Jest jeszcze Szwajcaria ze swoim Egierem - ale do lata to jeszcze kuupa czasu. To wszystko, plus fakt, że moja forma jest raczej nie najwyższa, spowodowały, że nie ruszyłam do losowania na BUGT (tak, to rok Grani Tatr). Może lepiej zachować miłe wspomnienia z roku 2019 niż umierać na trasie i nie mieścić się w limitach ;)



Powspominajmy czasy, gdy ogarnęłam jedno z  najtrudniejszych ultra w Polsce i byłam pięć kilo chudsza ;)
fot. Timelapse Factory


Na razie się nie spinam. Tęsknię (jak pewnie wszyscy) do normalności. Tęsknię za normalnymi wyjazdami - ale jakoś nie mam w sobie tyle determinacji, żeby próbować coś ugrać między kolejnymi lockdownami. Tym bardziej, że te obostrzenia są zdejmowane (nakładane zresztą też) jak dla mnie w sposób nieprzemyślany, bez planu i bez przewidzenia konsekwencji. I mamy obrazki, gdy nagle 3/4 Polski rusza w Tatry ;)

Na razie biegam na własnym podwórku. Nawet nie tak mało jak na mnie, bo udaje mi się miesięcznie wykręcać koło 200 kilometrów. Dużo jest po prostu truchtania, bez żadnych morderczych jednostek treningowych. Nie mam na razie spręża na reżim. Pewnie wpływ na to ma też fakt, że spinam głowę i mięśnie w tunelu aerodynamicznym. Regularnie trenujemy pod okiem coacha i staramy się, żeby nasze latanie nie było walką o życie na strugach powietrza ;)


Różowe podeszwy - to ja :)

Co dalej? Who knows! Na razie z niecierpliwością oczekuję wiosny. Takiej prawdziwej, z pączkami na  drzewach, dodatnią temperaturą i świergotem ptaków w lesie. 

3 komentarze:

  1. Ja również tęsknię do normalności. Tunel areodynamiczny to musi być coś! Ile trwa taki trening pod okiem trenera?

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety biegi spadają z wokandy :(
    Nam też odwołano półmaraton Błędnych Skał - Sztafeta Górska, w którym chcieliśmy pobiec. Trzeba wierzyć, że jeszcze będzie normalnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma co się nastawiać na szybki powrót do normalności... A na wiosne też czekam - jak słońce na poważnie wpadnie przez okno, to wreszcie poczuję że żyję. To moja ukochana pora roku!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger