
Od czasu do czasu Krasus zaprasza na dłuższe wybiegania po Lesie Kabackim. Raz się na takie biegowe spotkanie załapałam, potem niestety terminy kolidowały mi, głównie z pracą (bo niestety część sobót mam pracujących). Aż tu Marcin zorganizował takie wybieganie w niedzielę. Powiem szczerze, że bardzo ale to bardzo trafił w odpowiedni moment. Bo pora roku, ta zima - nie zima spowodowała, że bardzo trudno ostatnio jest mi wykopać swoje cztery litery z domu i pobiegać. W piątek po 3 przetruchtanych kilometrach miałam bardzo dużą ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i wrócić do domu.
Wizja przebierania nogami z rozgadanym Krasusem i poznania nowych osób była bardzo kusząca. Obgadawszy więc szczegóły z mężem (opieka nad dziećmi i jego plany biegowe na weekend), potruchtałam dziś rano w kierunku przystanku autobusowego oddalonego o 3 kiloski do mojego domu, skąd miał mnie zgarnąć Krasus.
Swoją drogą Marcin rozczulił mnie, gdy omawiając szczegóły mojego zgarniania, wyraził zaniepokojenie czy to nie będzie dla mnie za daleko. Rozumiecie: facet zaprasza na dwudziestokilometrowe wybieganie, po czym martwi się czy podtruchtanie trzech kilometrów to nie będzie za duży wyczyn ;).
W samochodzie było wesoło, bo siedziała już w nim Kasia, Run the World. Kasia wychodzi z bardzo poważnej kontuzji i do stolicy przybyła na kontrolę i kontynuację rehabilitacji.
Wesołe autko mknęło sobie obwodnicą, gadu- gadu, chichu- śmichu. Aż do momentu, gdy zorientowaliśmy się, że zamiast ku dzielnicy Ursynów grzejemy w kierunku Łodzi. Jednym słowem przegapiliśmy zjazd:). Cóż - zawróciliśmy na pierwszym możliwym zjeździe, czyli Grodzisku Mazowieckim i spóźnieni o zaledwie 5 minut dotarliśmy na miejsce zbiórki. Chętni dopisali, bo zebrała się nas grupka 18 osób! Część planowała zrobić dwie pętle po lesie, część krótszy dystans.
Cóż - bieganie w większym gronie ma dużo zalet. Przede wszystkim człowiek nie myśli o dystansie, bo jest zbyt zajęty gadaniem i słuchaniem. A tematy skakały od czysto biegowych(plany startowe, wspomnienia z zakończonych imprez) do rozważań na tematy moralno- prawne.
I tak nie wiadomo kiedy minęło 20 kilometrów. Ostatni kilometr został zarządzony jako sprint. Było to o tyle dla mnie zabawne, że męska część ekipy z Krasusem momentalnie weszła w pierwszą kosmiczną :)
Gdy zdyszana i zziajana dobiegłam do szlabanu kończącego nasze wybieganie, na spotkanie wyszedł mi mąż z dzieciakami.
Były rozważane różne warianty co robi reszta rodziny w trakcie mojego biegu. Pogoda postanowiła nie rozpieszczać i miało padać, więc chłopaki przyjechali na sam koniec. Małżonek ubrany w ciuchy biegowe przekazał mi latorośl i ruszył na nogach w kierunku domu (trzeba sobie radzić,gdy obie osoby chcą dłużej pobiegać) ja przesiadłam się w samochód, przy okazji odwożąc z powrotem Kasię.
Zdecydowanie od czasu do czasu potrzebuję takich spotkań. Dla naładowania akumulatorów. Dla zmiany klimatu. Dla oderwania lekkiego od rzeczywistości.
Dzięki, Krasus.
Wizja przebierania nogami z rozgadanym Krasusem i poznania nowych osób była bardzo kusząca. Obgadawszy więc szczegóły z mężem (opieka nad dziećmi i jego plany biegowe na weekend), potruchtałam dziś rano w kierunku przystanku autobusowego oddalonego o 3 kiloski do mojego domu, skąd miał mnie zgarnąć Krasus.
Swoją drogą Marcin rozczulił mnie, gdy omawiając szczegóły mojego zgarniania, wyraził zaniepokojenie czy to nie będzie dla mnie za daleko. Rozumiecie: facet zaprasza na dwudziestokilometrowe wybieganie, po czym martwi się czy podtruchtanie trzech kilometrów to nie będzie za duży wyczyn ;).
W samochodzie było wesoło, bo siedziała już w nim Kasia, Run the World. Kasia wychodzi z bardzo poważnej kontuzji i do stolicy przybyła na kontrolę i kontynuację rehabilitacji.
Wesołe autko mknęło sobie obwodnicą, gadu- gadu, chichu- śmichu. Aż do momentu, gdy zorientowaliśmy się, że zamiast ku dzielnicy Ursynów grzejemy w kierunku Łodzi. Jednym słowem przegapiliśmy zjazd:). Cóż - zawróciliśmy na pierwszym możliwym zjeździe, czyli Grodzisku Mazowieckim i spóźnieni o zaledwie 5 minut dotarliśmy na miejsce zbiórki. Chętni dopisali, bo zebrała się nas grupka 18 osób! Część planowała zrobić dwie pętle po lesie, część krótszy dystans.
Cóż - bieganie w większym gronie ma dużo zalet. Przede wszystkim człowiek nie myśli o dystansie, bo jest zbyt zajęty gadaniem i słuchaniem. A tematy skakały od czysto biegowych(plany startowe, wspomnienia z zakończonych imprez) do rozważań na tematy moralno- prawne.
I tak nie wiadomo kiedy minęło 20 kilometrów. Ostatni kilometr został zarządzony jako sprint. Było to o tyle dla mnie zabawne, że męska część ekipy z Krasusem momentalnie weszła w pierwszą kosmiczną :)
Gdy zdyszana i zziajana dobiegłam do szlabanu kończącego nasze wybieganie, na spotkanie wyszedł mi mąż z dzieciakami.
Były rozważane różne warianty co robi reszta rodziny w trakcie mojego biegu. Pogoda postanowiła nie rozpieszczać i miało padać, więc chłopaki przyjechali na sam koniec. Małżonek ubrany w ciuchy biegowe przekazał mi latorośl i ruszył na nogach w kierunku domu (trzeba sobie radzić,gdy obie osoby chcą dłużej pobiegać) ja przesiadłam się w samochód, przy okazji odwożąc z powrotem Kasię.
Zdecydowanie od czasu do czasu potrzebuję takich spotkań. Dla naładowania akumulatorów. Dla zmiany klimatu. Dla oderwania lekkiego od rzeczywistości.
Dzięki, Krasus.
![]() |
Dużo nas! fot. Kraus |