Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie towarzyskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie towarzyskie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 grudnia 2014

Radość biegania

Radość biegania
Od czasu do czasu Krasus zaprasza na dłuższe wybiegania po Lesie Kabackim. Raz się na takie biegowe spotkanie załapałam, potem niestety terminy kolidowały mi, głównie z pracą (bo niestety część sobót mam pracujących). Aż tu Marcin zorganizował takie wybieganie w niedzielę. Powiem szczerze, że bardzo ale to bardzo trafił w odpowiedni moment. Bo pora roku, ta zima - nie zima spowodowała, że bardzo trudno ostatnio jest mi wykopać swoje cztery litery z domu i pobiegać. W piątek po 3 przetruchtanych  kilometrach miałam bardzo dużą ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i wrócić do domu.
Wizja przebierania nogami z rozgadanym Krasusem i poznania nowych osób była bardzo kusząca. Obgadawszy więc szczegóły z mężem (opieka nad dziećmi i jego plany biegowe na weekend), potruchtałam dziś rano w kierunku przystanku autobusowego oddalonego o 3 kiloski do mojego domu, skąd miał mnie zgarnąć Krasus.
Swoją drogą Marcin rozczulił mnie, gdy omawiając szczegóły mojego zgarniania, wyraził zaniepokojenie czy to nie będzie dla mnie za daleko. Rozumiecie: facet zaprasza na dwudziestokilometrowe wybieganie, po czym martwi się czy podtruchtanie trzech kilometrów to nie będzie za duży wyczyn ;).
W samochodzie było wesoło, bo siedziała już w nim Kasia, Run the World. Kasia wychodzi z bardzo poważnej kontuzji i do stolicy przybyła na kontrolę i kontynuację rehabilitacji.
Wesołe autko mknęło sobie obwodnicą, gadu- gadu, chichu- śmichu. Aż do momentu, gdy zorientowaliśmy się, że zamiast ku dzielnicy Ursynów grzejemy w kierunku Łodzi. Jednym słowem przegapiliśmy zjazd:). Cóż - zawróciliśmy na pierwszym możliwym zjeździe, czyli Grodzisku Mazowieckim i spóźnieni o zaledwie 5 minut dotarliśmy na miejsce zbiórki. Chętni dopisali, bo zebrała się nas grupka 18 osób! Część planowała zrobić dwie pętle po lesie, część krótszy dystans.
Cóż - bieganie w większym gronie ma dużo zalet. Przede wszystkim człowiek nie myśli o dystansie, bo jest zbyt zajęty gadaniem i słuchaniem. A tematy skakały od czysto biegowych(plany startowe, wspomnienia z zakończonych imprez) do rozważań na tematy moralno- prawne.
I tak nie wiadomo kiedy minęło 20 kilometrów. Ostatni  kilometr został zarządzony jako sprint. Było to o tyle dla mnie zabawne, że męska część ekipy z Krasusem momentalnie weszła w pierwszą kosmiczną :)
Gdy zdyszana i zziajana dobiegłam do szlabanu kończącego nasze wybieganie, na spotkanie wyszedł mi mąż z dzieciakami.
Były rozważane różne warianty co robi reszta rodziny w trakcie mojego biegu. Pogoda postanowiła nie rozpieszczać i miało padać, więc chłopaki przyjechali na sam koniec. Małżonek ubrany w ciuchy biegowe przekazał mi latorośl i ruszył na nogach w kierunku domu (trzeba sobie radzić,gdy obie osoby chcą dłużej pobiegać) ja przesiadłam się w samochód, przy okazji odwożąc z powrotem Kasię.

Zdecydowanie od czasu do czasu potrzebuję takich spotkań. Dla naładowania akumulatorów. Dla zmiany klimatu. Dla oderwania lekkiego od rzeczywistości.
Dzięki, Krasus.



Dużo nas!
fot. Kraus



niedziela, 12 stycznia 2014

Będzie zabawa, będzie się działo....

Będzie zabawa, będzie się działo....
Ponieważ minął tydzień i zakwasy po poprzednim Boot Campie przeszły, poczułam się tak trochę dziwnie, że nic mnie nie boli ;) Postanowiłam zrobić powtórkę z rozrywki i znów udać się na Pola Mokotowskie. Namówiłam małżonka i korzystając z nieopatrznie wypowiedzianego przez Piotra zaproszenia, zameldowaliśmy się całą rodziną :)
Co prawda mało brakowało, abyśmy zamiast w parku wylądowali na IP:  dziecko nr 2 ze spodenkami od piżamy owiniętymi dookoła kostek powiedziało "patrz, mamo, pokażę ci cios karate!". I pokazało. Akcja skończyła się zgodnie z przewidywaniami - Jasiek wbił się zębami w dywan. Krew i łzy się lały - szczęśliwie wystarczył okład z zimnego kompresu żelowego.

Oj działo, się działo. Po raz pierwszy od dwudziestu lat stałam na rękach. I usiłowałam zrobić w tej pozycji pompki, co mi się oczywiście nie udało. Owszem - dzięki smashing pąpkins* (słowniczek trudnych pojęć będzie na końcu wpisu) jestem w stanie parę męskich pompasów zrobić - ale do pozycji cyrkowych to mi jeszcze daleko. Mój mąż za to machnął pięć. Było wskakiwanie na ławeczki, były burpeesy*, brzuszki, pajace. Jednym słowem było znów wesoło i męcząco.

fot. Boot Camp



fot. Boot Camp

Burpees w wykonaniu małżonka
fot. Boot Camp



To tylko wygląda jak niewinne ćwiczenie
fot. Boot Camp

Dziecko nr 3fot. Boot Camp


(De)motywator. Czyli dziecko nr 2
fot. Boot Camp

Ręka mocy. A nawet dwie
fot. Boot Camp


fot. Boot Camp

Bieganie jest fajne - ale to ganianie po Polach i wykonywanie różnych dziwnych wygibasów ku uciesze spacerowiczów jest miłą odmianą od przebierania nogami.


Dziś skorzystałam z zaproszenia Krasusa i rano pojechałam w kierunku Lasu Kabackiego na towarzyskie (z Bo, Bartkiem i Pawłem) bieganie. Nie byłoby może nic dziwnego, gdyby nie pogoda. Zwlokłam się parę minut po siódmej rano (pomogły niezawodne dzieci.) i do moich uszu dobiegł bardzo głośny, wyraźny i miarowy dźwięk, mogący świadczyć tylko o jednym: leje. Wyjrzałam przez okno: lało :). Tak stałam z kubkiem kawy i zastawiałam się co robić. Jechać w drugi koniec miasta w taką pogodę?? Ale za chwilę deszcz zamienił się w śnieg. Śnieg już nie wyglądał tak strasznie. Podjęłam decyzję i wyszłam z domu. 
A potem jechałam przez miasto, wycieraczki pracowały jak oszalałe zgarniając z szyby następne porcje wody, kałuże pryskały spod kół - a ja znów się zastawiałam czy ja wiem co robię;)

fot. Krasus

Jak widać na powyższym zdjęciu - nie było tak źle;) Owszem pogoda dała popalić - a to próbując nas zdmuchnąć z drogi, a to sypiąc prosto w twarz śniegiem z deszczem. Ale było wesoło:) Szczególnie jak Krasus straszył innych biegaczy rzucając się w ich kierunku z kamerką i grobowym głosem żądając okazania entuzjazmu i radości:P

Z dzisiejszego dnia spostrzeżenia mam takie - że samej za Chiny nie chciałoby mi się wyściubić nosa z domu. A jednak co towarzystwo - to towarzystwo. Szczególnie, gdy jest dobre:)







* Smashing pąpkinks- akcja rozkręcona przez czterech blogerów. Zaczęło się od pompowania na Everest, a teraz okrążamy świat dookoła robiąc pomki i brzuszki (a nawet pąpki i brzóchy). Nie wiadomo o co chodzi? Szczegóły TU i TU

*burpees - wymysł szatana co najmniej;) Jeśli chcesz się upokorzyć, jeśli chcesz, żeby mniemanie (wysokie, oczywiście) o własnej formie rozsypało się w pył - rób burpeesy:). Wygląda to tak:



Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger