środa, 7 maja 2014

Dzieje się!

Co prawda nie zawsze dzieje się tak jak planowałam - no ale na nudę nie narzekam;)
Zbliża się wielgachnymi krokami maraton w Pradze. Co do którego miałam taaaakie plany i jeszcze trochę. Ale z planami wiadomo jak to bywa ;).  Wydumałam sobie, że będę biegać więcej niż w zeszłym roku. Że na bank w weekendy mają być dłuższe wybiegania. I zaplanowałam sobie trzy starty: Chomiczówka, półmaraton w Barcelonie i Półmaraton Warszawski, które to starty  miały rozruszać mięśnie i spowodować, że 11 maja będę lux- torpeda co najmniej.
Ha!
Z trzech zaplanowanych biegów do skutku doszedł jeden. W dodatku pobiegnięty na antybiotyku, po dwutygodniowym chorowaniu.
Gwoździem do trumny moich wspaniałych zamierzeń, było wbicie sobie patyka w achillesa. Był moment, że w ogóle chciałam z Pragi zrezygnować. Ale jak to mawiają wspinacze: jest ryzyko - jest zabawa, albo piargi - albo sława.
Więc jadę. I pobiegnę. I mam zamiar dobiec, o!

W te wszystkie zawirowania zdrowotne wplątała się praca. Albowiem od tygodnia jestem matką pracującą. I próbuję jako tako ogarnąć rzeczywistość. A chwilami jest ciężko. Pracuję  w sklepie turystycznym - więc praca kończy się o 19. Dla osoby posiadającej dzieci - jest to pora dość niewdzięczna. Jeśli wracam prosto do domu - dzieciaki widzę już w piżamach. W sam raz, żeby dać buzi na dobranoc. Jeśli mam coś do załatwienia - chłopaki już śpią. Mam poczucie utraty kontroli nad nimi. Ich szkoła, przedszkole, wszystko jakoś zaczęło dziać się poza mną.
Ale za to blisko pracy mam takie widoki, o:




No i jeszcze bieganie. Myślę, że będę musiała się posiłkować porannym wstawaniem na truchtanie. Bardzo porannym - tak, żeby zdążyć się umyć, przyszykować dzieciaki i porozwozić do placówek na ósmą. Wieczorem mając do wyboru - albo wyjść biegać - albo pogadać jeszcze z dziećmi, przeczytać bajkę itp - raczej wybieram to drugie. I nie zawsze starczy jeszcze pary, żeby zebrać się na wyjście z domu.
Muszę przeorganizować mój ukochany Boot Camp. Trening na który chodziłam do tej pory zaczyna się niestety o tej godzinie, o której kończę pracę.

Dla podbudowy morale pojechałam z mężem wczoraj po pracy kupować buty na maraton. Moje Brooksy po pierwsze mają już na koncie ponad 1000 km. A po drugie - na dłuższych dystansach daje się odczuć, że są jednak ciut za małe. Bardzo chciałabym po Pradze dalej posiadać wszystkie paznokcie.
Do sklepu wparowaliśmy na 15 minut przed zamknięciem. A ponieważ z doświadczenia wiem, że nie ma nic bardziej wkurzającego niż klient wchodzący tuż przed zamknięciem sklepu, nie za bardzo wiedzący czego chce, wzięłam wdech i wyrecytowałam: potrzebuję butów do biegania, Asicsów, takich, żebyśmy mogli zrealizować kupn zniżkowy, na 27 cm, żeby nadawały się na maraton. Howgh!
Pan się uśmiał - przyniósł trzy pary do przymiarki, wybrałam jedne, zakryłam się nogami na widok ceny, podziękowałam w duchu za kupon zniżkowy i na minutę przed końcem pracy sklepu zameldowałam się przy kasie:)
I tak oto ja, która jeszcze rok temu śmiała się w duchu z tych wszystkich posiadaczy pierdyliona butów do biegania, stałam się właścicielką  czwartej pary....
Mam nadzieję, że będą równie wygodne po 42 km jak po dzisiejszych porannych pięciu. I że mnie dzielnie poniosą przez Pragę w niedzielę. Howgh!


11 komentarzy:

  1. Teraz to już masz naprawdę sporo na głowie. Ale za maraton trzymam kciuki, powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, Emilia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już dotąd mi imponowałaś jeśli chodzi o ogarnianie rzeczywistości, ale teraz to już jest kosmos...! Maraton na pewno nie będzie łatwy, ale... przy trójce dzieci to pikuś, nie?;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam obecnie czworke i mimo pracy udalo mi sie tylko z trojka dzieci nabiegac zyciowke w maratonie 2:57 takze ....Krasus widzisz da sie jak sie chce.Dodam od lat pracuje na pol etatu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2:57 - respect! Domyślam się, że masz dzieci w trochę starszym wieku niż moje? Pewnie - pójście do pracy generalnie nie jest jakimś wyczynem. Ale jak wracam do domu o dwudziestej i przez następne półgodziny mam przyklejonego do siebie najmłodszego trzylatka, który non stop powtarza "mama! mama! Jak dobrze, że jesteś!" - to się człowiekowi dziwnie robi :(. Pół etatu byłoby łatwiejsze na pewno - ale chwilowo jest to niemożliwe

      Usuń
  5. No faktycznie masz trochę na głowie ;-) ale kto ma dać radę jak nie Ty?! Twardzielka z Ciebie, nie mówiąc o mistrzostwie w rodzinnej logistyce, więc takiemu wyzwaniu jak maraton też podołasz :) Będę trzymać kciukasy - powodzenia!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. A w ogóle dziękuję wszystkim za słowa otuchy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O widzę, że my matki to mamy niezły orzech do zgryzienia ;) gdyby tak się dało tylko biegać i z dziećmi czas spędzać :))) Pozdrawiam!

    ps. powodzenia w Pradze! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zagladam tu po cichu juz od dawna, ale dzisiaj musze to napisac: Dajesz rade kobieto! Szczerze podziwiam. Wiem, jak ciezko jest ogarnac prace i jedno dziecko, a Ty masz trojke.I w ogole to uwiebiam Twojego bloga, bo pokazujesz, ze majac dzieci, oboje rodzice moga miec swoje pasje. Mimo tego, ze czasem trzeba sie mocno nagimastykowac, zeby to wszystko dzialalo. Ale jak sie chce...
    Powodzenia w Pradze, trzymam kciuki. Gdzies przeczytalam, ze nie trening a zapal dzika, zrobi z ciebie maratonczyka! Wiec no, tego, bedzie dobrze co nie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Odwieczny dylemat biegajacego rodzica, biegać po całym męczącym dniu, czy też zrywać się przed świtem. Ale podobno, żeby mieć wiecej czasu trzeba sobie znaleźć dodatkową odpowiedzialność ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurcze, będę trzymać kciuki żeby udało Ci się wszystko pogodzić! Sama mam 3 dzieci i dzisiaj też wybrałam czytanie książeczki zamiast treningu, a w zasadzie moje najmłodsze dziecko mnie zmusiło do czytania, tata był gotów mnie zastąpić, ale ja widocznie lepiej czytam:)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger