poniedziałek, 16 czerwca 2014

Ekiden Poznań

Najpierw słówko wyjaśnienia co to za cudo ten Ekiden. 
Ekiden to długodystansowy bieg sztafetowy. Najczęściej w ten sposób pokonuje się dystans maratoński. Tak też było i w Poznaniu. Sześć osób biegnąc z pałeczką pokonywało odpowiednio: 4395 m, 10800 m, 10800 m, 5400 m, 5400 m, 5400 m. Razem czterdzieści dwa kilometry sto dziewięćdziesiąt pięć metrów.

Pierwotnie nie planowałam udziału w tej imprezie. Ale w maju w trakcie podróży z Bartkiem na maraton w Pradze zostałam przekonana :).
Skład sztafety został ustalony ostatecznie:

ja

Cała drużyna została dzięki Kasi wyposażona przez firmę Brubeck w koszulki. Każda została spersonalizowana: z przodu napis "blogacze", z tyłu imię i adres bloga.

Do Poznania przyjechaliśmy dzień wcześniej i całą naszą rodzinną brygadą zwaliliśmy się do bartkowego domu. Ilość dzieci na metr kwadratowy znacząco się zwiększyła i konieczna stała się ściąga ;)

fot. Bartek


Rano, w dzień biegu okazało się, że Ala z powodu kłopotów zdrowotnych dziecka  nie dojedzie. Na szybko został zwerbowany mój małżonek jako zaoczny blogacz :). Stricte stroju do biegania mąż nie miał. Miał buty, w których dało się biec (właściwie to były pierwsze buty do biegania, od dłuższego już czasu służące jako obuwie do chodzenia), krótkie spodenki miał, koszulkę - doszliśmy do wniosku, że pobiegnie w mojej (ja biegłam na drugiej zmianie, małżonek na czwartej - był czas na przebieranki). Garmina nie musiałam pożyczać - okazało się, że T. wymyślił sobie po wszystkim popływanie w jeziorze, więc zabrał swój zegarek.
Jeszcze tylko dotarcie w okolice startu. I tu sobie i Bartkowi jako głównodowodzącemu uzmysłowiłam, że tak właściwie to nie mam pojęcia jak wygląda Krzysiek, który miał mi przekazać pałeczkę, ani nie wiem jak wygląda Marysia, która biegła po mnie. Właściwie większości ekipy na żywo na oczy nie widziałam:)
Krzyśka jeszcze zdybaliśmy na starcie, Marii już nie zdołałam znaleźć - trzeba było liczyć, że w porę zauważymy nasze koszulki i numer startowy. 

Udało się. Bez problemu zauważyłam biegnącego Krzyśka, przejęłam pałeczkę i ruszyłam na swoje dwa okrążenia wokół Jeziora Maltańskiego. Nie miałam zielonego pojęcia w jakim tempie uda mi się pokonać te prawie 11 kilometrów. Pogoda była śliczna, jeśli chodzi o spacery - natomiast biegowo było dość ciężko. Słońce dawało nieźle popalić. Pierwszy kilometr: 4:40. Dla mnie nieźle. Bardzo nieźle. Byłam ciekawa czy uda mi się takie tempo utrzymać do końca. Nie udało ;) Ale nie płaczę z tego powodu. Udało się za to cały dystans pokonać ze średnim tempem poniżej 5 min/km, z czego jestem bardzo zadowolona - bo ostatnio jakoś nie po drodze mi z bieganiem :(
Ostatecznie mój zegarek stwierdził, że pokonałam 10,9 km w 52:39. Organizator stwierdził, że zajęło mi to 52:52. Najprawdopodobniej bliżej prawdy jest organizator, bo zaaferowana pałeczką nie odpaliłam od razu zegarka.
Cieszyłam się z czapki z daszkiem na głowie, bo słońce nieźle przypiekało. Po jednej stronie jeziora rosną drzewa i można było skorzystać z dobrodziejstwa cienia, ale druga strona to otwarta przestrzeń, patelnia. Oj, dała mi ta druga strona popalić...
Jakiś kilometr przed końcem pierwszego krążenia rozwiązała mi się sznurówka. Nawet nie wiedziałam, że można w takim tempie zawiązać buta :)))


Jeszcze jedno kółeczko. Pod górkę. Zakręt. Plac zabaw, przy którym stoi małżonek z dzieciakami, drzewa, cień, znów zakręt, stanowisko z wodą i już biegnę po drugiej stronie jeziora. Ostatnie chwile pod drzewami i długa prosta w pełnym słońcu. Już widzę strefę zmian, przyspieszam. Ostatni zakręt, już widzę bramkę z matami. Zapominam zwrócić uwagę na to czy pałeczka znajduje się na odpowiedniej wysokości i mata zczyta czip w niej ukryty, wypatruję mojej zmienniczki, udaje się! Przekazuję pałeczkę i odkrywam, że ze zmęczenia uginają się pode mną nogi. Dostaję medal i różę. Zgarniam wodę i jabłko. Powoli człapię w kierunku placu zabaw i rodziny. 
Tam następuje seria fotek. I tu zrobię wtręt typowo kobiecy ;)
Gdy pakowałam torby na wyjazd wrzuciłam krótkie spodenki nie zaprzątając sobie głowy, żeby zrobić przymiarkę w nich i nowej koszulce. To był błąd, duży błąd :)). Spodenki są w rozmiarze bardzo akurat. Tak bardzo akurat, że nie mogę sobie pozwolić na wahnięcia wagi. A niestety ostatnio to wahnięcie nastąpiło. Na plus niestety. I spodenki do spółki z koszulką ślicznie wyeksponowały moje mankamenty urody w okolicach pasa;) Cóż - przynajmniej mam motywatora, żeby wrócić do brzuszków - a nawet brzószków w ramach Smashing Pąpkins ;)

Po zdjęciach nastąpiło przekazanie koszulki i mój małżonek z imieniem Aga na plecach powędrował w kierunku strefy zmian.

Kibic. W miarę upływu czasu duch kibicowania zamierał i gdy leciał tata, nie opuszczając placu zabaw darli się "Tata!Tata!Tata!"

Jak na osobę, która nie była zupełnie mentalnie przygotowana na start w zawodach, poszedł jak burza, robiąc nieoficjalną życiówkę na 5 km :) Wrócił do mnie tak kapiąc potem, że bardzo, ale to bardzo się ucieszyłam, że zamiana koszulek nie odbywała się w odwrotną stronę :P

Skarpetki zdradzają, że małżonek średnio był przygotowany do biegania. I nawet nie widać, że biegnie w damskiej koszulce;)

Tu już bardziej widać ;)


Drużyna blogaczy ukończyła Ekiden na 85 miejscu z czasem 3:22:00. Drużyn w sumie wystartowało 205.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie, makaron na mecie i w drogę do domu:)

fot. bartkowa małżonka 

fot. bartkowa małżonka


Nie mam porównania, to była moja pierwsza tego typu impreza - ale bardzo mi się spodobała idea sztafety.  Bieganie jest jednak sportem indywidualnym, a tu ten indywidualizm został przełamany. Nie liczysz się ty i twój wynik - liczy się cała drużyna. Szczególnie fajnie to wyglądało, gdy do zawodnika na ostatniej zmianie tuż przed metą dołączała reszta członków i cała drużyna razem przekraczała metę.


***

A na koniec wypowiem się jeszcze o koszulce, którą dane mi było przetestować. Jestem zachwycona. Fajny kolor (ale ja zboczona jestem jeśli chodzi o niebieski;), super leciuchna, mięciutka, nie przeszkadzająca w biegu. Łażę sobie właśnie po stronie internetowej Bruckbecka i widzę, że mają koszulki i bieliznę termiczną na każdą okazję, nie tylko biegową. A wiecie co mnie jeszcze ujęło? To jest polska firma, szyjąca w Zduńskiej Woli. Myślę, że to nie będzie mój ostatni kontakt z ich produktami.






9 komentarzy:

  1. T. mistrzem! Najważniejsze (co widać na zdjęciu), że jest uśmiech:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, zdecydowanie mistrz! Nie skarpetki, lecz chęć szczera...:P

      Usuń
  2. Brawo! Tez mi sie podoba idea sztafety!
    A tak z innej (kobiecej) beczki, fajne sandaly! Skad?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje czy chłopaków? Zresztą jeden pies - wszystkie Jack Wolfskin :)

      Usuń
  3. No daj spokój, nikt by ani pół mankamentu nie zauważył, po co to pisać? :-)
    Gratulacje dla całej drużyny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby dobrze zapamiętać: po wybraniu stroju na zawody należy go założyć i przejrzeć się w lustrze :))

      Usuń
  4. Świetna impreza ! Fajnie pobiec z innymi, to duża radość. Bardzo mi się podobała koszulka Twojego męża :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wychodzi na to, że grunt to się na nic nie nastawiać. Bo jak widać Twój M. wykręcił najlepszy czas w drużynie :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulacje! Ekiden to super impreza ze świetną atmosferą i duchem walki dla drużyny:) I masz bardzo ładne spodenki !

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger