środa, 31 grudnia 2014

2014

Nie mam weny, ale jakoś by wypadało ten 2014 rok podsumować. Tym bardziej, że oczywiście z części moich założeń nic nie wyszło, a cały rok obfitował w różne niespodzianki i nieoczekiwane zwroty akcji:)
Na początku tegoroku miałam cichą nadzieję, że uda mi się przetruchtać więcej kilometrów niż w ubiegłym. Chyba nawet liczyłam po cichu na zbliżenie się do 2 tysięcy. I co? I gucio:)
Na początku grudnia zajrzałam sobie w statystyki i czarno na białym ujrzałam, że nie tylko od 2 tys kilometrów to mnie lata świetlne dzielą, ale wszystkie znaki na ziemi i niebie zapowiadają, że raczej nie uda mi się wyrównać zeszłorocznego dystansu (który jak na standardy regularnie biegających i startujących osób nie był jakiś oszałamiający i zamknął się w 1155 km).
Nie powiem - musiałam ten fakt przetrawić. Ale przetrawiłam, wyplułam i stwierdziłam, że trudno. Specjalnie nabijać kilometrów na sam koniec nie zamierzałam, więc przestałam sobie tym zawracać głowę. Ale po wczorajszym truchtaniu okazało się, że do wyrównania zeszłorocznego kilometrażu brakuje mi 2 km - więc wyjdę dziś chociaż symbolicznie pobiegać. I rok 2014 zamknę podobną ilością kilometrów.
Czemu z moich wspaniałych planów nic nie wyszło (oprócz lenia, który łapał mnie od czasu do czasu)?
Przede wszystkim dokonała się rewolucja w moim życiu, bo z matki- kury domowej stałam się kobietą pracującą. Po ośmiu latach spędzonych na rodzeniu i zajmowaniu się dzieciakami, pod koniec kwietnia wróciłam do pracy. Mój czas, który mogłam poświęcić na bieganie tak jakby się skurczył. Plus jeszcze na dzień dobry dziecko nr 2 dostarczało atrakcji (w pierwszym miesiącu pracy Jasiek zachorował na ospę, zapalenie spojówek, a na koniec złamał nogę...).
Oprócz pracy, dzieci, atrakcji dostarczałam sobie ja sama. Niestety w tym roku chorowałam więcej niż w ubiegłym. Parę zawodów musiałam w związku z tym odpuścić, w paru pobiegłam trochę wbrew rozsądkowi. Plus jeszcze lekka kontuzja (imho pasmo biodrowo- piszczelowe), która moje bieganie na trochę przystopowała. Plus nieszczęśliwie wbity patyk w nogę, w której to nodze postanowił zostać, a czego nie dostrzegło dwóch chirurgów i ortopeda.
Właściwie to aż dziwne, że przy tym wszystkim biegałam podobnie jak rok temu, że udało mi się wystartować, yyyyy, podliczmy....

 w jednym ultramaratonie,
dwóch maratonach,
dwóch półmaratonach,
jednej dyszce,
jednej piątce,
ekidenie
i jeszcze duathlon zaliczyłam.

Nie był to rok najeżony życiówkami, ale zważywszy na okoliczności przyrody - nie narzekam :)

To lecimy z imprezami

W styczniu miał być Bieg Chomiczówki, 15 km. Pomimo opłaconego startu nie wzięłam udziału. Byłam kaszląco- kichająco- smarkająca. Skończyło się na mega zapaleniu zatok i dwóch antybiotykach. Leżałam, kurowałam się i zastanawiałam czy dam radę wyzdrowieć do następnej zaplanowanej imprezy - czyli półmaratonu w Barcelonie. Szczęśliwie dążyłam dojść do siebie, choć pobiegłam biorąc jeszcze antybiotyk. Nawet życiówkę machnęłam :)
Potem był marzec i zaplanowany Półmaraton Warszawski, w którym nie wystartowałam.
Chirurg nr 3 rozkrawając mi trochę nogę wygrzebał wreszcie z nogi ciało obce. W dniu startu byłam mocno kulejąca, z jakimiś sączkami, opatrunkami. Ledwo chodziłam, o bieganiu już nie mówiąc. Dochodziłam do siebie trzy tygodnie i pod znakiem zapytania, wielkim znakiem zapytania, stanął mój następny start: majowy maraton w Pradze. Wahałam się prawie do końca co robić. Chirurg oczywiście odradzał. Ostatecznie się zdecydowałam. W sumie czasowo bieg nie wypadł tragicznie - pobiegłam w 3:56 (czyli 6 minut gorzej od życiówki)- co zważywszy na przygody poprzedzające i ścianę, którą tym razem udało mi się zaliczyć jest moim zdaniem całkiem niezłym wynikiem. Po powrocie - rozchorowałam się, tak dla odmiany :)
A potem okazało się, że jakoś dziwnie boli mnie noga, jakoś z boku przy kolanie. Najbardziej jak schodziłam po schodach. Zaprzyjaźniłam się z butelką z wodą, masując nią nogę, odpuszczając bieganie, szykując się mentalnie na spotkanie z fizjoterapeutą, jakby nie pomogło. I zastanawiając się jednocześnie, jak ja do cholery pobiegnę następny, czerwcowy półmaraton. Bieg był w nie byle jakim miejscu - bo w Norwegii, kawał za kołem podbiegunowym..
Noga szczęśliwie posłuchała i odpuściła. Pobiegłam i nawet udało mi się skończyć ciut szybciej niż w Barcelonie (to była moja ostatnia życiówka w tym roku :)
Czerwiec upłynął pod znakiem dwóch imprez: Ekiden w Poznaniu i Bieg Kobiet. W obu imprezach świetnie się bawiłam. W pierwszej pierwszy raz tak widocznie poczułam się częścią teamu. Druga impreza była wolna od testosteronu: same baby od początku do końca. I ten śliczny medal...
W lipcu zdecydowałam się ostatecznie, że nie zdezerteruję i pojadę powalczyć ze słabościami w Maratonie Gór Stołowych.  To było zupełnie coś innego niż robiłam do tej pory. Nie wiedziałam jak będę się czuć po 50 kilometrach (nie było źle:)
W sierpniu nigdzie nie startowałam, szlajałam się z mężem motocyklem przez Dolomity, tu i ówdzie truchtając od czasu do czasu.
Wrzesień - to impreza w Makowie Mazowieckim, duathlon, w którym udało mi się wypaść całkiem nieźle.
W październiku poznałam jakie to uczucie bieg 42 kilometry w trzydziestostopniowym upale - czyli witamy w Budapeszcie. Udało się bez ściany, bez zatrzymywania, poniżej czterech godzin, lepiej niż w Pradze. I jestem z tego wyniku bardzo, bardzo dumna - bo temperatura mocno dawała się we znaki. Tradycyjnie po powrocie - odezwały się zatoki.
Ostatni startem w tym roku miał być Bieg Szakala - czyli półmaraton w Lesie Łagiewnickim (tym w Łodzi). Niestety - znów byłam na antybiotyku i do niczego się nie nadawałam.
W związku z tym zapisałam się na Bieg Mikołajkowy i to on stanowił kropkę na i w roku 2014.

Ot - i tak mniej więcej wyglądał mój rok biegowy.

Z mniej biegowych rzeczy - jakoś w lutym odkryłam Boot Camp. Ćwiczenia na świeżym powietrzu - niezależnie od pogody i warunków. Spodobało mi się ganianie po trawie, pod górkę i z górki. Spodobało mi się robienie najróżniejszych pompek, przysiadów i innych wygibasów. Poznałam na własnej skórze jak upodlić może burpees, dowiedziałam się, że odpoczynek w planku to nie jest oksymoron, ale jest to możliwe.
Generalnie dzięki Magdzie Jaskółce i Piotrkowi Tartanusowi świetnie się bawiłam, nawet jeśli dzień później miałam kłopoty z chodzeniem :)


A co na rok następny? Cóż - boję się robić założeń kilometrowych - bo cholera wie co z tego wyjdzie :)
Startowo wygląda to mniej więcej tak:
W styczniu robię drugie podejście do Chomiczówki. Może w tym roku uda się pobiec. Krótko po niej wybywam z Tiborem w bardziej egzotyczne klimaty - bo czeka nas start w półmaratonie na Gran Canarii (a co! Jak biegać - to na Wyspach Kanaryjskich :P. Zresztą proces zapisywania się na ten bieg zasługuje na osobny wpis na blogu i na pewno się takiego doczeka).
W kwietniu jesteśmy zapisani na na maraton w Paryżu.
Mam nadzieje, że zostanę z Avą wylosowana i na początku czerwca będzie nam dane zmierzyć się z trasą Biegu Rzeźnika. Jeśli nie - chcę się zapisać ponownie na Maraton Gór Stołowych i tym razem spróbować sił samej, bez męża.
Małżonkowi udało się dostać na maraton w Berlinie, ja tyle szczęścia nie miałam - więc co się będzie działo w drugiej połowie roku i na jesieni - nie mam pojęcia.

Nie robię założeń co do życiówek. Znaczy - fajnie, jeśli jakaś się przytrafi. Ale czytając różne blogi biegowe, nadziałam się na wpisy paru osób, które gorszym wynikiem były tak sfrustrowane i rozgoryczone, że stwierdziłam, że ja tak nie chcę. Nie chce, żeby jakieś cyferki zabiły mi radość z biegania. Więc to jest mój główny plan na rok 2015: dobrze się bawić!



6 komentarzy:

  1. My matki pracujące nie mamy łatwo niestety, ale walczymy jak lwice!! :))) Pozdrawiam serdecznie i życzę spełnienia marzeń i realizacji planów w roku 2015! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałbym tak nie mieć weny czasami jak Ty tutaj. :P

    Fajne masz podejście do biegania. Wynik jest ważny, ale nie najważniejszy. Nie ma co napalać się na nie wiadomo jakie osiągnięcia. Ja uznaję, że lepiej miło się zaskoczyć niż gorzko rozczarować. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo wszystko Trzymam kciuki za sukcesy w 2015 !! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) W sumie dużym sukcesem będzie jak nie pochoruję się terminie startu ;)

      Usuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger