środa, 30 stycznia 2013

Odwilż

Nie lubię odwilży. Śnieg moim zdaniem powinien dematerializować się w mgnieniu oka - puff! I już.
Nie lubię odwilży, bo świat robi się mokry, rozdeptany i  brudny. Bo odbieram ze szkoły dziecko nr 1 z gołymi stopami (rajtki schły na kaloryferze świetlicowym) i butami zimowymi dwa razy cięższymi niż zwykle  od wody, którą miały w sobie.
Dziecko nr 1 nie potrafi pojąć, że buty zimowe to nie kalosze i nie należy w drodze do muzeum zaliczać każdej kałuży, tylko obwinia o stan swojego obuwia tajemniczego KTOSIA, który zaczaił się nie wiadomo kiedy i podstępnie buty przedziurawił.
Bo dziecko nr 2 oczywiście zaliczyło glebę tuż przed schodkami przedszkolnymi lądując na brzuchu w dołku wypełnionym wodą.
Bo dziecko nr 3 uznało, że podróżować autem może jedynie z bosymi stopami i trzeba mu potem skarpety i buty odziewać wystawiając tyłek i plecy na pastwę deszczu lejącego z góry.

Bo nie pójdę dziś biegać. Czemu? Moje mikre doświadczenie z poprzednią, grudniową odwilżą wskazuje, że na wieczór złapie przymrozek i to wszystko co dziś pięknie ociekało wodą zetnie cienka warstwa lodu. I bieganie  - szczególnie po ciemku- stanie się walką o życie i próbą zachowania w całości swoich kończyn. Z nieba natomiast dalej lecą strugi wody - a to oznacza, że w ciągu paru minut zaczęłabym przypominać buty dziecka nr 1.
A kurtki przeciwdeszczowej, w której dałoby się biegać na razie nie posiadam.

Jednym słowem nie ma złej pogody - są tylko nieodpowiednio ubrani ludzie. I ta zasada dotyczy wielu sytuacji: zaczynając od dziecięcych butów w drodze do muzeum, przez stroje rowerowe, turystykę, a na bieganiu kończąc.




1 komentarz:

  1. hehe, to mój ślubny wyznaje zasadę: nie ma złej pogody, są tylko słabe charaktery ;) Aga, gratuluję piętnastki, brawo!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger