poniedziałek, 19 października 2015

Harpagan i Harpusie

Nie planowaliśmy żadnych ekstremalnych eskapad na ten weekend.
Wszystko zaczęło się od tego, że mój małżonek wyhaczył tanie bilety lotnicze do Gdańska. 19 zł od łebka. Niedaleko Gdańska mamy znajomych. Dzieciaki by miały atrakcję pod postacią lotu samolotem, a przy okazji spotkalibyśmy się z W. i P. Tylko tyle było w planach.
Ale po wysłaniu smsa do koleżanki czy będą w tym terminie w domu, przyszła odpowiedź czy wybieramy się na Harpagana. A niedługo potem znajomy zadzwonił do mojego męża i zaczął go namawiać na start w rowerowej wersji tego rajdu na orientację, na dystansie 50 km.
Cóż - namowy nie trwały długo:)
Przy wertowaniu strony internetowej organizatora, okazało się, że jest też rodzinny, dziesięciokilometrowy dystans, Harpuś. Zapisaliśmy na niego dzieciaki.
Plan zrobił się napięty jak baranie jaja. W piątek ja miałam ruszyć w kierunku Kaszub autem z rowerem męża, robiąc przerwę na pogaduchy i nocowanie u innej koleżanki mieszkającej w okolicach Malborka. Moje chłopaki pobudka w sobotę skoro świt i przejazd taksówką do Modlina, gdzie o siódmej z minutami mieli swój lot. Ja również pobudka raniutko w sobotę, żeby zdążyć na 8.40 na lotnisko w Gdańsku. Potem sprawne przemieszczenie się 50 kilometrów dalej, w serce Szwajcarii Kaszubskiej, do Sierakowic. Tam Tibor miał jakieś 30-40 minut na przygotowanie roweru, odbiór pakietu startowego i stawienie się na linii startu. Ja z chłopakami miałam trochę więcej czasu, bo Harpuś ruszał o 11.30.
Wyszło!!!


Brygada gotowa do lotu!
Harpusie na starcie


Małżonek pognał na rowerze, a my czekaliśmy na krótkie szkolenie z mapy i start.
Nie powiem, miałam obawy czy chłopaki dadzą radę przejść dziesięć kilometrów. Tym bardziej, że ta dycha to była bardzo optymistyczna wersja, przy założeniu, że nigdzie się nie zgubimy. Pocieszałam się, że skoro ma to być impreza rodzinna, również dla dzieci, to trasa nie może być jakaś trudna.

Ruszyliśmy w sporym tłumie. Pierwsze dwa punkty usytuowano na terenie Sierakowic i były łatwe do znalezienia. Kolejny był już na skraju lasu, ale też był prosty w nawigowaniu i chłopaki mieli dużo radochy w szukaniu drogi z mapą.

Kolejka do dziurkacza



Czwarty punkt też udało nam się znaleźć bez problemu.
A potem zaczęła się przygoda :) Bo najpierw widząc, że następny punkt według opisu ma być na skrzyżowaniu przecinek, wpadłam na pomysł, żeby pójść taką oznaczoną na mapie przecinką. Miała nas jak po sznurku doprowadzadzić do następnego punktu. Cóż, miałam w głowie przeciwpożarowe drogi w Kampinosie, które są szerokie jak autostrady. Niestety rzeczywistość zaskrzeczała, bo przecinka istniała tylko wirtualnie :) Pocieszałam się, że nie tylko ja dałam się nabrać. W końcu zabraliśmy się ze sporą grupką innych uczestników i poszliśmy innym wariantem, który do pewnego momentu zgadzał nam się mapą...



...A potem przestał się zgadzać i przedzieraliśmy się przez jakieś totalne chaszcze :)



Na szczęście dotarliśmy do właściwej drogi i punkt został znaleziony. Teoretycznie na przecięciu przecinek. Praktycznie trzeba było mocno wysilić wyobraźnię. Może i Harpuś jest rodzinny, ale powiem szczerze, że niektóre punkty były tak umiejscowione, że samo dziecko moim zdaniem w życiu by go nie znalazło.

OK. cztery punkty za nami. Teraz piąty. Według mapy trzeba było przejść kawałek drogą i na skrzyżowaniu skręcić w lewo. Doszliśmy do skrzyżowania. Ale droga miała dochodzić z dwóch stron, a tu była tylko z jednej. Yyyyy? Poszliśmy jeszcze kawałek do przodu. Tam znaleźliśmy następną odnogę, ale też tylko z jednej strony. Wróciliśmy się z powrotem. Skręciłam z chłopakami w tą pierwszą drogę, ale zaczęła odbijać w zupełnie inną stronę. Niedobrze. Z powrotem wróciliśmy do głównej drogi. Morale spadło. Na szczęście miałam coś na taką okoliczność: czekoladę:) Czekolada poprawiła wszystkim humory, a ja postanowiłam wrócić się do poprzedniego punktu.
I wtedy znalazłam właściwe skrzyżowanie... Przegapiliśmy je. Z tych krzaczorów czy tam skrzyżowania przecinek, musieliśmy wyjść na drogę kawałek dalej niż mi się wydawało i skrzyżowanie przegapiłam. Nie zwróciłam na nie uwagi, bo było w moim odczuciu za blisko.
Tym razem bez problemów znaleźliśmy punkt numer sześć.

Gdzie to cholerne skrzyżowanie!

Jest! Szósty punkt

Siódemka teoretycznie wydawała się prosta, a praktycznie udało nam się zrobić kółko i wrócić na drogę, którą szliśmy przed chwilą :) Po pierwsze za mało czasu poświęciłam, żeby popatrzeć na odległości, a po drugie dałam się nabrać na przecinkę w lesie, która tym razem była tak szeroka, że z powodzeniem podszyła się pod drogę. Nie byliśmy na szczęście sami, przy pomocy innego tatusia idącego ze swoją pociechą, ogarnęliśmy się i punkt siódmy został odnaleziony.
Następny nasz cel był znowu oznaczony na przecięciu dwóch przecinek - ale tłumek zmierzających ku niemu osób był na tyle duży, że znaleźliśmy go bez problemu.
To już była końcówka leśnej przygody, bo powoli wychodziliśmy z terenów Kaszubskiego Parku Krajobrazowego. Przedostatni punkt był już usytuowany wśród łąk i pól uprawnych, a ostatni znowu na terenie Sierakowic.



Jest punkt! Przedostatni


Pogoda zaczęła się psuć i ostatni etap przeszliśmy już w deszczu. Na szczęście to była już końcówka i nie zmokliśmy za bardzo.
Byłam z chłopaków mega dumna! Zebraliśmy wszystkie punkty. Zrobiliśmy oczywiście więcej niż 10 kilometrów - około 13-14. Nie wiem dokładnie ile, bo o włączeniu Garmina przypomniałam sobie na trzecim punkcie. Zegarek od tego momentu zliczył nam 11 kilometrów.
Chłopaki były dzielne, mało marudzili i widać, że szukanie punktów sprawiało im radochę. Najmłodszy, Szymuś zaczął się tak poważnie skarżyć, że bolą go nogi na ostatnich metrach, gdy widzieliśmy już metę.

Zasłużone ciacho

Generalnie fajna przygoda i dość sprawnie zorganizowana. Jedyny minus to kwestia dyplomów. Każdemu uczestnikowi przysługiwał dyplom za ukończenie rajdu. Dorośli za swoje dystanse odbierali je od ręki, a przy Harpusiu przez półtorej godziny (!!) czekania cały czas słyszeliśmy, że będą za chwilkę. Dzieciaki zmęczone chodziły po ścianach i odjechaliśmy nie doczekawszy się ich.
To było bardzo słabe moim zdaniem - bo dla dzieciaków to była mega ważna pamiątka i dyplomy dla nich powinny być drukowane w pierwszej kolejności. Będziemy pisać do organizatora, żeby wysłał nam je pocztą, ale to nie tak powinno wyglądać.

To teraz o mężu :) Mąż na trasie też pogubił się kilka razy, w tym raz bardzo dokładnie zwiedził okolice pewnego skrzyżowania dróg. Ale pomimo tych wpadek, ukończył swój dystans na czwartym miejscu !

Z Sierakowic odjeżdżaliśmy już po zmroku, w mega zlewie. Po drodze mijaliśmy uczestników i pieszych i rowerowych jeszcze na trasie. O jak im współczułam. Pogoda zrobiła się naprawdę paskudna. Chłopaki w samochodzie odpłynęli w ciągu kilku minut. To był dla nich mega długi dzień pełen atrakcji.

A my? A my, cóż...zastanawiamy się czy nie spróbować w przyszłości swoich sił w Harpaganie na pełnym dystansie czyli trasie pieszo - rowerowej 150 km.

4 komentarze:

  1. Super! - świetna relacja. Szczególnie podobają mi się zdjęcia - ładnie oddają klimat.
    Ja przez te p**... przecinki nie miałem sensu, a raczej sensownego czasu, startować na drugą część (TP100). Za to spotkałem po drodze jakieś Harpusie - może nawet Was :)
    Było przednio!
    Każdy może mieć swoje zdanie - więc mam swoje: organizacja była super, jak na ponad 1k8 uczestników, 240 wolontariuszy - ogarnięcie tego bałaganu to było mistrzostwo. Co do dyplomów - pewnie kwestia potwierdzania punktów (na TP100 były chipy - pik,pik i już potwierdzone), a może i ilości roboty. Choć rozumiem rozczarowanie najmłodszych - Organizatorzy Harpagana: warto o to zadbać w przyszłości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He he - widzę, że nie tylko ja wkurzałam się na przecinki :) Mój mąż też na nie psioczył. Co do organizacji - niczego się nie czepiam oprócz tych dyplomów. IMHO powinny być wydawane na poczekaniu. Klasyfikacja na tym dystansie to fikcja: numery startowe miały i dzieci samodzielnie chodzące, jak moje i takie noszone w nosidłach przez rodziców i niemowlaczki jadące w wózku. Dziecko dochodzi na metę - dostaje pamiątkowy dyplom za udział, nawet wypisany ręcznie i tyle.

      Usuń
  2. hej, jaka szkoda, że czytam to po czasie. jestem z gdańska. czytam twojego bloga. regularnie chodzimy na harpusie i harpagany. mam 2 synów .mnóstwo stycznych, prawda? koniecznie napisz-z wyprzedzeniem-czy przyjedziecie na wiosenna edycję. w ten sposób zdobędziecie kolejny adres na pomorzu:-) ps. w grudniu organizatorzy harpagana montują wieczorno-nocą trasę "harce prezesa".mój starszak (9lat),jego koledzy z klasy i mąż zawsze obecni.rozważcie:-)az

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie jestem z Gdańska, w Harpaganie wzięłam udział po raz pierwszy i mam o jednego syna więcej - ale poza tym, tak, wszystko się zgadza :))

      A tak na poważnie: bardzo dziękuję za zaproszenie. Myślę, że ten Harpagan nie był ostatnim na którym się pojawiliśmy

      Usuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger