niedziela, 1 września 2013

Norwegia

Czas najwyższy coś napisać ;)

Zacznę od najważniejszego, od celu naszej podróży:



Jak widać - udało się! Czy udało się również pobiegać? A i owszem. Czy tyle ile było w planach? A tego nie jestem w stanie napisać - bo nie robiłam żadnych założeń. Nie wiedziałam co nam wyjdzie. Mogło nam się zwyczajnie nie chcieć. Mogła nie sprzyjać pogoda.
Co do niechcenia - to trochę go było. W domu z reguły i ja i mąż biegamy wieczorem. Po całym dniu jazdy na motocyklu, gdzie, choćby nie wiem jak ciepło człowiek był ubrany, po kilku godzinach wiatr i tak na wskroś przenika wszystkie warstwy. Wieczorem z reguły marzyliśmy tylko o wskoczeniu do śpiworów.
No, raz pobiegliśmy po całym dniu i zaraz napiszę jak to się skończyło :)
To lecimy.




BIEG nr 1







W naszą trasę ruszyliśmy 10 sierpnia. Po pierwszym dniu nie było mowy o bieganiu - priorytetem było dostanie się w terminie na prom, a ten odpływał z Danii. Pierwszy dzień po stronie norweskiej, to jeszcze było oswajanie się z motocyklem, kuframi, wypracowywanie rytuałów. 
12 sierpnia na camping dotarliśmy o jakiejś rozsądnej godzinie. Pogoda była taka se. Na tyle "se", że bardzo, ale to bardzo nie chciało mi się ubierać i gdzieś wychodzić. Nad głowami przewalały się chmurzyska i zaczynało padać. Nie wiedzieć czemu mój mąż był napalony na bieganie jak nie wiem co. Za jego namową przebrałam się i... wtedy lunęło. Zapowiadało się, że jedyne zdjęcie mające coś wspólnego z bieganiem będzie takie:


Czyli z namiotu. Na dowód tego, że bardzo chcieliśmy. no ale niestety ;)

Deszcze jednak przestał padać i małżonek znów wyskoczył  z namiotu zwarty i gotowy. Cóż było robić - potruchtałam za nim.
Jak się trochę rozgrzałam, przestał  mi przeszkadzać  deszczyk, który niestety znów zaczął siąpić. A tuż obok, zza drzew migał - pomimo kiepskiej pogody - Hardangerfjord.


Zaczęło za to przeszkadzać co innego. Kolka. Z obu stron. Parę kroków truchtu - i musiałam stanąć. Postój wykorzystywałam na pstrykanie fotek. Próbowałam wszystkich sztuczek na kolkę, które pałętały mi się po głowie z czasów lekkoatletycznej podstawówki. Niestety wszystko na nic - Co kilkanaście metrów musiałam się zatrzymywać. W drodze powrotnej zrobiło się ciut lepiej i końcówkę przebiegłam już bez przymusowych przystanków.
Deszcz dalej mżył, przebiegliśmy obok faceta, który stał obok swojego samochodu. Patrzył się na nas z niejakim zdziwieniem. Pomyślałam: "biedny Norweg. Myśli pewnie, że zwariowaliśmy". wtedy zauważyłam, że rejestracja samochodu jest polska :). Pewnie facet stał i myślał: " Ale powaleni są ci Norwegowie!", nie wiedząc, że właśnie mijają go rodacy.
Przed pójściem pod prysznic postanowiliśmy coś zjeść. Potem zrobiło nam się zimno, więc na 5 minut wskoczyliśmy do śpiworów, żeby ciut się rozgrzać przed kąpielą. 
Obudziliśmy się następnego dnia rano :)))))
To był pierwszy i ostatni raz kiedy próbowaliśmy biegać wieczorem.





BIEG nr 2





Tym razem plan był taki, że nastawiamy budziki na wczesną porę i biegamy przed wyruszeniem w dalszą podróż. Camping nie był w samym Molde, do miasteczka było jakieś 4 km. W sam raz na dobiegnięcie, przelecenie się po centrum i powrót.
Szósta trzydzieści. Ciężka pobudka. Otworzyłam jedno oko. Żadne promienie słońca nie oświetlały wnętrza namiotu. Miałam wrażenie, że jest na pewno ciemno i pochmurno. Dla potwierdzenia mojej tezy wygrzebałam się ze śpiwora i wystawiłam głowę przed namiot. I od razu wyskoczyłam na zewnątrz. 
Jak tu nie wyskoczyć, gdy się widzi takie coś:



Błękitne niebo i te oszałamiające góry po drugiej stronie fjordu.
Tym razem mój małżonek zaczął stawiać opór i wydawać jakieś zniechęcające pomruki z wnętrza śpiwora.
Poleciałam jeszcze nad sam brzeg sfotografować lądujący samolot (blisko było lotnisko) i poszłam dalej walczyć z oporną materią mojej połówki.



Udało się! Pobiegliśmy do miasteczka. Z każdą chwilą słońce świeciło coraz mocniej i łagodziło  dość dotkliwy poranny chłód. W miasteczku mała sesja foto - i powrót. 
Na twarzach mieliśmy banany. Ta pogoda, te krajobrazy! Nogi same niosły.









BIEG nr 3





Nie wiem co by się musiało stać, żebym tego dnia nie ubrała się w odpowiedni strój i nie pobiegła. Może koniec świata by mnie powstrzymał, a i to nie jest takie pewne;) Track z Lofotów? Takiej okazji nie można przepuścić. Tym bardziej, że sceneria zapierająca chwilami dech w piersiach. 
Oj, sporo było przystanków na zdjęcia - no ale jak tu się nie zatrzymywać, no jak?





Piękne widoki odwracały uwagę od trudności. Bo to nie było łatwe bieganie - co i rusz było pod górkę. Dobiegliśmy do miejscowości o wdzięcznej nazwie Å.
A pomyśleć, że wieczorem poprzedniego dnia Lofoty powitały nas tak:









BIEG nr 4




Mieliście kiedyś wrażenie, że biegacie na końcu świata? Tego dnia tak się czułam. Byliśmy prawie na samym końcu Europy. Dookoła surowy, pozbawiony drzew krajobraz, wiało. Podobno tu zawsze wieje.
Start z campingu oddalonego o ok. 24 km od Nordkapp, może ciut więcej.
Dzień wcześniej jechaliśmy tu w smagającym nas od ładnych paru godzin deszczu, a silny wiatr próbował jeszcze pogorszyć nasze nastroje. Ranek szczęśliwie przyniósł poprawę pogody.
Pobiegliśmy do pobliskiej rybackiej wioski (tak, tak - na tym odludziu daleko za kołem podbiegunowym mieszkają ludzie) Kamøyvær. Znów były górki i pagórki. Zbieg- podbieg. Miałam poczucie totalnego oderwania od reszty świata. Było cicho, bez zgiełku miasta, magicznie.



Taka maleńka czerwona kropeczka - to mój mąż

Renifery. Były wszędzie.








Nie tylko my wpadliśmy na pomysł biegania w takim miejscu. Już na motocyklu, jadąc w kierunku Nordkapp, minęliśmy truchtającego faceta.

To koniec naszego biegania po Norwegii. Powrót to była jazda jak długo się da , żeby zdążyć na powrotny prom. Tym bardziej, że jeszcze w planach mieliśmy odwiedzenie dawno nie widzianych znajomych. Teoretycznie u nich mogliśmy wyjść - ale jeden bieg nie przesądzi o starcie w maratonie. Wolałam spędzić ten czas na pogaduchach w miłym, niewidzianym od sześciu lat towarzystwie.


Jeśli chcielibyście obejrzeć więcej zdjęć z naszego wyjazdu - zapraszam tu: Norwegia na motocyklu 2013


4 komentarze:

  1. Niesamowite okoliczności przyrody do biegania. Muszę kiedyś spróbować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, niesamowite. I zdjęcia zdecydowanie nie oddają całej urody tego kraju.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger