niedziela, 23 marca 2014

Achilles

A tak fajnie się zaczęło. Małżonek zabrał dzieciaki do pobliskiego parku na rowery. Ja się wyszykowałam na wybieganie. Jeszcze się pozastanawiałam czy to wybieganie zrobić miejskie czy leśne. Wybrałam las. Gdybym ruszyła w Warszawę - pewnie nie byłoby tego wpisu.
Przeleciałam na początek przez park - żeby popodziwiać moje dzieci trzy grzebiące kijem w kałuży;)


Tu mnie małżonek zdybał. Szczerzę się do dzieci. 

A potem poszłam w las. I tak sobie tuptałam dając się ponieść różnym impulsom i trochę modyfikując trasę. Dzięki tym modyfikacjom i zaplątałam się w jakąś wąską kręcącą ścieżynkę, która nagle zakończyła się strumieniem. Nawet poskakałam sobie w te i nazad przez tę wodę - ale po drugiej stronie oprócz coraz większego błota i chaszczy nie było już nic - więc grzecznie wróciłam na bardziej cywilizowany szlak.



I tak sobie biegłam - ptaki śpiewały, las pachniał, kilometry mijały. I nagle w ciągu jednej chwili wszystko się zmieniło. Na 13 kilometrze mojej trasy, biegnąc przez Łosiowe Błota po naprawdę szerokiej leśnej drodze - płaskiej, raczej bez korzeni, gałęzi i temu podobnych, udało mi się jednak zaplątać w jakąś gałąź/kijek - cholera wie co. Nie mogło to być duże - zarejestrowałam fakt, że coś mi się obiło o nogi, szczególnie o prawą łydkę - ale pobiegłam dalej.  Z każdym krokiem czułam jednak, że coś jest niehalo. Ból zamiast znikać, robił się coraz bardziej dokuczliwy. Szedł wzdłuż achillesa, rozlewał się na łydkę. Chciałam dobiec do takiej wiaty, która była kilkadziesiąt metrów dalej - ale już nie zdołałam. Usiadłam na najbliższej ławce i zaczęłam patrzeć o co chodzi.


Jak widzicie na zdjęciu nie wygląda to dramatycznie. Mała czerwona kropka. Gdyby nie to, że ta kropka jest dość głęboką, wąską ranką - taką w charakterze "weź drut i wbij go sobie w nogę". I że jest w bardzo bliskim sąsiedztwie ścięgna achillesa. Bałam się też, że w ranie został jakiś fragment kijka.
Zastawiałam się co robić. Próbować biec dalej? Nie biec? Iść? Do domu najkrótszą drogą miałam spokojnie z 6 km. Wstałam. Okazało się, że o bieganiu mogę już zapomnieć. Bolało. Zadzwoniłam po męża, żeby mnie zgarnął autem, a sama, leciutko utykając pomaszerowałam w kierunku drogi.
A potem to już było tylko gorzej. Po umyciu, przebraniu się w cywilne ciuchy, do samochodu utykałam już mocno. Prowadził oczywiście małżonek - bo ja nie byłabym w stanie wciskać pedałów prawą noga. Do gabinetu lekarskiego weszłam już praktycznie skacząc na zdrowej nodze.
Ortopeda wymacał mi nogę dość dokładnie (aaaałaaaaaaajak bolało!). Stwierdził, że jego zdaniem achilles cały (uff. W innym wypadku czekałby mnie stół operacyjny). Zaaplikował na ranę antybiotyk, zaordynował zastrzyk przeciwtężcowy. I chwilowo tyle.
Na wtorek jestem umówiona do chirurga. Niepokoi mnie, że jednak noga boli mocno. Mam kłopoty z chodzeniem i nawet lekkim jej obciążaniem. Nie wiem jakim cudem zaraz po urazie zdołałam przebiec jeszcze kilkanaście metrów, skoro teraz ledwo chodzę.
Nie mogę uwierzyć, że z powodu takiego maciupińskiego cusia - tyle bólu i kłopotów. Rozwala mnie, że biegnąc parę kilometrów wcześniej przez takie tereny:



nie nadziałam, nie potknęłam, nie obtarłam się o nic. A na szerokiej, wygodnej dla masy spacerowiczów ścieżce - praktycznie wyeliminowałam się z Półmaratonu Warszawskiego, który miałam pobiec za tydzień.








7 komentarzy:

  1. Omatkojedynobiegaczko.. Mam nadzieję, że to uraz taki jak moja kostka - dużo strachu, ale szybko udało się wrócić do żywych. Trzymam kcuki za powodzenie regeneracji, raz-dwa-trzy i wracasz do zdrowia! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, oby tak było jak u Ciebie. Bo łyda nie wygląda już tak ładnie jak na zdjęciu: spuchła:(. Jeśli chodzi o moje poruszanie się - razraz by mnie do Monty Pythona przyjęli :P

      Usuń
  2. Uff, dobrze że achilles cały bo byłoby pozamiatane. Ale co za ironia losu - pakujesz sie w krzaczory i jest spoko, a potem na alejce nadziewasz łydkę na patyk jak szaszłyk. Zdrowiej szybko!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No - potworna ironia losu. Małżonek dwa razy się dopytywał, gdzie to się stało, bo nie mógł uwierzyć. Bo to było stało się tu: http://lh6.ggpht.com/_MLh-mPoUOWc/SlYPS4B4dXI/AAAAAAAAAfE/BxbMQsLvn9c/s800/IMG_6290.JPG

      Usuń
  3. Aj :( Trzymam kciuki, zeby to nie bylo nic powaznego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech technologie - zżarły mój komentarz sprzed dwóch dni... Pisałem że to bardzo dziwne że w takim miejscu i taka mała głupota może tyle szkód wyrządzić! Trzymamy kciuki za rekonwalescencję razem z moją też nie biegającą chwilowo z powodu kontuzji żonką!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger