sobota, 9 maja 2015

Weekend

Z reguły w weekendy albo jesteśmy w rozjazdach, albo ja mam pracującą sobotę. Ale ten weekend akurat spędzamy w domu. Według prognoz pogody niedziela ma upłynąć pod znakiem deszczu, więc trzeba było upchnąć wszelkie atrakcje outdoorowe dziś: coś z dziećmi plus własne plany treningowe. Dodatkowo nie wiadomo było co do końca z tego wyjdzie, bo dzień wcześniej oboje zaliczyliśmy tajemniczy zgon. Podejrzane są szparagi, albo dzieci, które parę dni wcześniej również tajemniczo zaniemogły na jeden dzień.
Po przespaniu połowy piątku jakoś doszliśmy do siebie i zaczęło się sobotnie planowanie rodzinnych zakładek.
Na pierwszy ogień poszło dziecko nr 1, które razem z tatusiem zrobiło na rowerze 23 km. Odstawienie do domu i zmiana: tym razem jazda z dzieckiem nr 2.
Ja w tym czasie odwalałam kuring domowy - mycie okien, obiad i takie tam. (tak, wiem, wiem, że dla niektórych to dowód na pomiatanie moją osobą, że dlaczego ja te okna i obiad. Spoko: jutro kolej męża w odwalaniu domowych obowiązków)
Maż wrócił z drugim potomakiem i zaczęła się dyskusja co teraz? Moje bieganie, jego bieganie czy jego rowerowy trening. Stanęło wstępnie na moim bieganiu - choć początek zmodyfikowany, bo w kolejce na rower czekał jeszcze najmłodszy.
Przypomniałam sobie, że mój zegarek nie jest naładowany (ach, to uzależnienie od technologii). Szybka zmiana planów: Tibor idzie biegać , a przez ten czas garmin się podładuje.
Wreszcie wychodzimy. Cóż - najmłodsze dziecię jest wierną kopią swojego najstarszego brata jeśli chodzi o gadanie: buzia mu się nie zamyka:) Mamo, a gdzie jedziemy? A teraz w prawo czy w lewo? A w którą  stronę to prawo? Mamo, a słyszałaś to? A gdzie teraz? A będziemy jechać ulicą? Popatrz, mamo jaka kałuża! Czy to już Lasek na Kole? A kiedy będzie? A dlaczego nie jedziemy górą tylko dołem?
Do tego wszystkiego gostka trzeba było od czasu do czasu popychać - bo na naszej trasie było parę podbiegów i krótkie nóżki czterolatka na szesnastocalowym rowerku nie dawały sobie rady.
Po drodze postraszyła nas jeszcze chmura wyglądająca na burzową. Dziecko nr 3 oczywiście musiało się na ten temat wypowiedzieć: Popatrz mamo, spoko- loko, wcale nie padało. Jest jeszcze drugie powiedzenie, spokojna głowa, wiesz mamo?



Po sześciu kilometrach odprowadziłam dziecię do domu, trzy łyki picia, trzy ciasteczka na drogę i poleciałam z powrotem robić pętlę dookoła lotniska.
Biegnę Ci ja już w lesie bemowskim, ślicznie dookoła, zielono, kwiatki rosną. Zatrzymałam się i wyciągnęłam z saszetki komórkę, żeby zdjęcie cyknąć. A ta cała...w piasku?
Pierwsza moja myśl, że ten piasek to został po czwartkowym Power Trainigu (bo team Jaskółka&Tartanus zarządzili czołganie przez piach. I przysięgam, po wszystkim miałam więcej piasku w butach niż moje dzieci razem wzięte:). Ale zaraz się zreflektowałam, że przecież nie miałam wtedy saszetki...
WTEM olśnienie: ciasteczka!

Moi drodzy. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam do głowy pakowanie sobie na drogę kruchych rogalików - nie róbcie tego;)

Cóż, zatrzymałam się, wytrzepałam resztki prowiantu, jako tako oczyściłam telefon i pobiegłam dalej.
Powrót do cywilizacji był zapowiedziany ciągnącym się zapachem z grillów.
Jak bardzo Polacy rzucili się na grillowanie, przekonałam się, gdy wbiegłam na Fort Bema, gdzie postanowiłam dorżnąć się podbiegami na zakończenie. Wszędzie czuć było zapach podpałki/zapach dymu z węgla drzewnego/zapach żarcia. Po blisko dwudziestu kilometrach w nogach te wszystkie zapachy potwornie mi przeszkadzały. Ale nie tak bardzo jak fura śmieci...
Jeszcze tydzień temu tego nie było - a dziś Forty tonęły w resztkach po biesiadowaniu na trawce :( Nie macie pojęcia jak leniwi mogą być ludzie, jak bardzo pomysłowi w zostawianiu śmieci i jak bardzo bezmyślni - tu nagrodę główną wygrywa ktoś, kto do kosza na śmieci wsadził jednorazowego grilla z jeszcze palącym się węglem...
Po 21 kilometrach wróciłam do domu. Tibor czekał już w blokach i poszedł na basen.
Jutro też będzie żonglerka, choć tym razem to mąż będzie wciskał swoje bieganie i rowerowanie pomiędzy życie codzienne.


PS. Za niecały miesiąc Rzeźnik, aaaaaaaaaaa!



4 komentarze:

  1. A propos śmieci. Wiem,z e ludzie to syfiarze, ale wczoraj w Palmirach nie było kosza nawet przy wiacie dla turystów niedaleko parkingu. Niosłam nasze śmieci (łącznie z zapakowaną w torebkę kupą Brygi) w torbie, ale nie każdy jest tak zdeterminowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kosze na śmieci w lesie to zły pomysł, bo zwierzęta zwabione zapachem różnych resztek mogą się ostro do nich dobierać (niszcząc kosz albo uszkadzając siebie).
      Druga sprawa to logistyka ich wywożenia: kto ma tam po nie wjechać? jak często sprawdzać i wywozić?
      Podstawowa zasada w lesie/górach itp.: przyniosłeś ze sobą śmieci, to je ze sobą zabierz.

      Usuń
  2. Niestety, ale na Fortach kosze są. No fakt - nie ma ich na tych pagórkach;), są przy ścieżkach spacerowych. Ja chwilami robiłam slalom między śmieciami, głownie butelkami po browarach w ilościach...strasznych

    OdpowiedzUsuń
  3. Przykro patrzeć jak ludzie wszędzie zostawiają po sobie syf :(
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Matkabiega , Blogger